FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie Najlepsze forum o Galactik Football 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
"Od bohatera do zera" - 3. seria oczami Alexis
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Najlepsze forum o Galactik Football Strona Główna -> Wasza twórczość / Opowiadania / III Seria GF - Wasze Opowiadania

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Nie 17:28, 04 Paź 2009    Temat postu:
 
No i znowu ja. (: Nie mam czasu na wstępy, toteż szybko wklejam rozdział.

***
Rozdział piętnasty: Zamknij oczy

Biegł.
Cały świat wokół zlał się w różnokolorowy tunel. Ziemia uciekała spod stóp, ale jednocześnie dawała podparcie, nie pozwalała upaść. Oddech zamieniał się w obłoczek pary. Bluza uwierała; zdecydowanie nie nadawała się do szybkiego biegu. Bez rozgrzewki brakowało tchu.
Skręcił w lewo. Tak bardzo chciał go spotkać… Nawrzeszczeć na niego, może skuć trochę mordę, ale przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego to zrobił…
Stał tam. Chyba miał szczęście.
A jednak nie.
D’Jok potknął się o wystający kamień i jak długi runął na ziemię, wprost pod nogi zaskoczonego Rocketa. Były kapitan Snow Kids wielkimi oczyma patrzył na tego obecnego, podnoszącego się z ziemi. Musiał obedrzeć sobie skórę, bo po policzku spływała mu strużka krwi.
Obaj spojrzeli sobie w oczy. Nie potrzebowali słów, bo każdy z nich wiedział, co powiedziałby drugi. Gdzieś w oddali rozległo się wycie wiatru. Pewnie kolejna burza śnieżna zbliżała się do Akilliana.
– Miło cię spotkać, D’Jok – odezwał się w końcu Rocket, a jego głos był niepewny.
D’Jok nie odpowiedział, tylko zmrużył oczy. Ciemnoskóry postanowił jakoś załagodzić sytuację, tym samym doprowadzając do apogeum dziwnego zachowania D’Joka, chociaż domyślał się, o co mu chodzi…
– Stary, nie najeżaj się tak! – Rocket wyciągnął rękę, żeby poklepać rudowłosego po ramieniu, ale ten się uchylił.
– Gdzie jest Mei? – syknął. – Jak się czuje? Dlaczego jesteś tu bez niej? – Z każdym pytaniem chłopak coraz bardziej podnosił głos.
Rocket cofnął rękę, a potem wbił dłonie w kieszenie. Znów oparł się o chropowatą ścianę.
– Nie wiem – przyznał w końcu. – Ja… po prostu nie wiem. Zostawiłem ją. Ojcostwo mnie przerosło. Wróciłem do rodziców, zostałem przyjęty jak syn marnotrawny. Ale nie narzekam. Jest mi dobrze, ale wciąż mnie boli, że tak potraktowałem Mei…
D’Jok zmarszczył czoło. Czuł, jak krew uderza mu do głowy.
– Rocket, mogę mieć do ciebie prośbę?
– Okej.
– Zamknij oczy.
Ciemnoskóry uniósł brwi, ale wykonał polecenie. Usłyszał świst powietrza, niesamowity ból, dziwny chrzęst w okolicach nosa i jakąś ciepłą ciecz na twarzy. Zaskoczony, otworzył oczy. Zobaczył D’Joka, wyraźnie wściekłego. To on musiał zadać cios.
– To za Mei – syknął.
Rocket nie wytrzymał. Nie mógł pozwolić tak się poniżać. Wziął zamach i kopnął D’Joka w brzuch, a potem kolanem w twarz. Zaskoczony chłopak zgiął się w pół. Ukrył twarz w dłoniach, ale pomiędzy palcami ciekła mu krew.
– A to za Tię. Chodzisz z nią, prawda? – Rocketa też najwyraźniej ogarniała furia, a milczenie D’Joka była dla niego wystarczającą odpowiedzią. – Naprawdę, miło cię było spotkać.
Rocket odszedł.

Dame Simbai naprawdę była ostatnią osobą, którą teraz chciał spotkać. Kobieta na jego widok zakryła sobie usta dłonią.
– Mój Boże, co się…
– Proszę, daj mi spokój.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę, skąd przyszedł. Czuł na karku palące spojrzenie Simbai, ale starał się nie okazywać tego.
Wstąpił do łazienki w swoim pokoju. Na szczęście był pusty – pewnie Mark i Micro Ice siedzieli u dziewczyn albo Bóg wie gdzie jeszcze. Odkręcił kran i podstawił twarzy pod strumień zimnej wody. Na początku poczuł ból, ale chwilę później zamienił się on w ulgę. Starał się nie patrzyć na jego krew zmieszaną z wodą.
Kiedy krwawienie ustąpiło, po prostu wyskoczył przez okno.
Powiew arktycznego powietrza nie przyniósł całkowitej ulgi. Westchnął cicho i ruszył przed siebie. Miał jeden konkretny cel – zobaczyć się z tatą.
Co za ironia losu, pomyślał, on zawsze zjawia się w najmniej oczekiwanych momentach, a gdy go potrzebuję, po prostu go nie ma!
D’Jok, bo to o nim cały czas jest mowa, przystanął, wbił dłonie w kieszenie i rozejrzał się wokół. W którą stronę by nie spojrzeć, wszędzie znajdował się śnieg. Ach, ile by dał, żeby coś się wreszcie zmieniło… Miał już dość tych monotonnych dni: trening, fani, chwila wolnego czasu, trening…
Dawny D’Jok jakby rozpłynął się w powietrzu – śmiać mu się chciało na myśl, że kiedyś uderzyła mu do głowy woda sodowa i zachłysnął się sławą.
D’Jok nie chciał zapeszać, ale chyba dojrzał.

– Harris, jesteś pewien? – Aaron z niepokojem popatrzył na wspólnika.
– Oczywiście. Na co mamy czekać, mój przyjacielu? Wszystko jest gotowe.
– A położenie celu?
– Pole Kwarcowe. – Na twarzy Harrisa pojawił się mściwy uśmieszek. – Idiota… Murray – machnął ręką na jednego z naukowców czających się w kącie – wyślij posiłki po cel. Wiedzą, co mają robić.
Murray posłusznie wyszedł z pomieszczenia.
– A ty… – Harris zwrócił się do Aarona – zamknij oczy i ciesz się naszym tryumfem.

– Tak po prostu powiedział „daj mi spokój” i sobie poszedł? – Clamp wytrzeszczył oczy. – Trochę bezczelnie…
– Dokładnie. – Simbai spuściła głowę. – Myślisz, że znowu coś się dzieje?
– Nie wiem dlaczego, ale obawiam się, że możesz mieć rację. – Technik odwrócił się w stronę swojego komunikatora. Uniósł palce, chcąc najpewniej wystukać czyjś numer. – Harris jest w posiadaniu urządzenia z Fluxem, może już szykuje się do ataku… Boże, dlaczego nie możemy skontaktować się ze Stowarzyszeniem Fluxa? Oni na pewno coś wiedzą…
– Ja mogę się z nimi skontaktować – oznajmiła Simbai.
– Ale jak to? Przecież to oznacza…
– …że dla nich pracuję, owszem. – Te słowa wyrwały się z gardła lekarki, zanim zdążyła pomyśleć, czy warto ich użyć. Ale teraz było już za późno.
Clamp zmarszczył czoło.
– Sądzę, że musimy być gotowi na ewentualny atak ze strony Harrisa – powiedział. – Lada moment wybuchnie ta cała wojna mafijna, a ten człowiek, który odszedł od Sonny’ego, pewnie złączył siły z Harrisem, bo oboje mają ten sam cel – zniszczyć Sonny’ego… Jestem zdania, że Harris będzie chciał wykończyć go sam na sam, czyli będzie musiał ściągnąć go do swojej siedziby.
– Jak tego dokona? Sonny nie jest głupi.
– Zrobi to samo, co jego pan, Bleylock. Harris doskonale zna słaby punkt Sonny’ego, punkt, który sprawi, że przyleci jak na skrzydłach prosto w łapska Harrisa.
– Sugerujesz, że…? – Simbai podparła podbródek na zaciśniętej pięści.
– Właśnie to sugeruję.
– O kurczę… – wyrwało się kobiecie.

Kiedy Tia wciąż nie mogła opanować się na tyle, żeby móc normalnie mówić bez rozklejania się, Yuki i Scheda postanowiły, że przyjaciółce przyda się porządny wycisk. W tym celu udało im się przekonać Aarcha, żeby wpuścił je na salę treningową na pół godziny. Wszystkie trzy weszły do holotrenera. Wspólnymi siłami udało im się ustawić tak urządzenie, żeby mogły sobie swobodnie pograć, tylko we trzy. Yuki stanęła na bramce, a Tia i Scheda miały za zadanie po prostu strzelać gole.
Tia spróbowała jako pierwsza. Wybiła piłkę wysoko w górę, a następnie otoczyła się Oddechem i znalazła na jej wysokości. Zamachnęła się i kopnęła, a piłka z zatrważającą prędkością kierowała się w stronę bramki, zostawiając za sobą błękitne płomienie. Jednak Yuki wyglądała na pewną siebie – też wyzwoliła Oddech i pięścią odbiła pędzącą piłkę. Tia opadła na ziemię, a Scheda zaczęła bić brawo.
– Super! – powiedziała z uznaniem. – Wyczyniacie niezwykłe rzeczy z Oddechem. Ach, jak chciałabym go odkryć!
– I na ciebie przyjdzie czas – pocieszyła ją Yuki, dając jednocześnie znak, żeby przygotowała się do strzału. Sama strzeliła palcami u rąk i ugięła nogi w kolanach, gotowa, aby obronić. Tia powoli odeszła na bok i przykucnęła, chowając głowę w ramionach.
Scheda odeszła kilka kroków od piłki, a potem ruszyła do niej i strzeliła. Robiła to z odległości trzydziestu metrów, więc Yuki miała dłuższą chwilę, aby odpowiednio się ustawić. Bramkarka zauważyła, że piłka kieruje się pod poprzeczkę, więc skupiła się na obronie właśnie górnego słupka. Sądziła, że pewnie obroni, ale ku jej zdziwieniu wybiła piłkę ledwie opuszkami palców. Straciła równowagę i upadła, jednak miękka siatka zamortyzowała upadek.
– Nieźle – przyznała, podnosząc się. – Ledwie wybroniłam. Tia, teraz ty.
Pomocniczka wstała i podeszła do piłki. Podczas strzału Schedy musiała sporo rozmyślać, bo wyraźnie była rozkojarzona. Tia zaczęła delikatnie prowadzić piłkę, by z każdym krokiem robić to coraz bardziej zdecydowanie. Otoczyła się Oddechem, Yuki również.
Tia pomyślała, że może strzelić. Poczuła się jak na meczu, nawet słyszała w głowie wrzaski kibiców. Czuła to cudowne napięcie towarzyszące podczas każdego spotkania. Podbiegali do niej zawodnicy przeciwnej drużyny. Z łatwością ich wyminęła, a potem oddała strzał. Yuki, zmylona tym dziwnym dryblingiem Tii, nie zdążyła zareagować. Piłka bezpiecznie osiadła w siatce.
Kiedy kończyły, wszystkie trzy lepiej się czuły, a Tia dodatkowo była bardziej zdeterminowana i nareszcie przestała się ad sobą rozczulać. Słowem, plan wypalił.
Idąc korytarzem, Scheda nagle przystanęła.
– Pójdę się przewietrzyć – powiedziała.
– Przewietrzyć? – powtórzyła Tia, marszcząc czoło. – Dziewczyno, jest straszna pogoda!
– Wiem – odparła Scheda. – Nic mi nie będzie. Spotkamy się w pokoju!
I pobiegła w przeciwnym kierunku.

D’Jok również twierdził, że jest okropna pogoda. Zrobiło się ciemno i zaczął padać śnieg. Z jednej strony chłopak chciał już wrócić do Akademii, a z drugiej nie chciał czuć na sobie palących spojrzeń drużyny, a tym bardziej tłumaczyć się z tego, co zaszło pomiędzy nim a Rocketem. D’Jok uważał to spotkanie za osobistą porażkę i pragnął jak najszybciej wymazać je z pamięci. Chętnie też zobaczyłby się z Mayą, ale ich dom znajdował się za daleko i nie zdążyłby wrócić przed dziesiątą, czyli godziną, którą Aarch uważał za ostateczną, żeby być z powrotem w Akademii. Oczywiście wciąż marzył o rozmowie z tatą, ale zdążył już sobie uświadomić, że nie zobaczą się dzisiejszego wieczoru. D’Jok wzruszył ramionami, wbił dłonie w kieszenie i ruszył w stronę Akademii. Z dwojga złego wolał pomęczyć się z wścibską drużyną niż nocować pośród śniegu.
Z letargu wyrwał go jakiś dziwny odgłos. Przystanął, żeby upewnić się, że to nie on go wydaje. Co gorsza, ów dźwięk niebezpiecznie szybko się przybliżał, a brzmiał jak skrzypienie śniegu pod ciężkimi buciorami. D’Jok struchlał; ktoś zmierzał w jego kierunku, a wokół nie było nikogo, do kogo mógłby zwrócić się o pomoc. Przyspieszył kroku, ale właściciele ciężkich buciorów wciąż za nim szli. Odwrócił się; w oddali zobaczył światło latarek. Chłopak poczuł, jak strach go paraliżuje. Próbując zachować zimną krew, zaczął biec, ale po chwili się zatrzymał, bo przed sobą też ujrzał dwa światła. Powziął próbę ucieczki w bok, ale i to się nie udało. Tajemniczy napastnicy musieli go otoczyć.
D’Jok panicznie rozglądał się wokół, szukając dziury w otaczającym go murze świateł latarek, ale robił to nadaremno. W ciemnościach już widział sylwetki napastników – wszyscy byli wyżsi i potężniejsi od niego, poza tym było ich chyba ośmiu, więc w walce nie miał szans. Jedynym rozwiązaniem, które przychodziło mu do głowy, było poddanie się, ale przecież nie wiadomo, gdzie go wywiozą…
Nagle zerwał się i ruszył sprintem przed siebie. Miał cichą nadzieję, że uda mu się przesmyknąć obok napastników, ale nic z tego: potężna ręka jednego z nich kleszczowo zacisnęła się na jego brzuchu. Rad nie rad, poddał się i pozwolił pociągnąć te kilka metrów, które udało mu się przebiec. Człowiek, który go trzymał, popchnął go tak, że D’Jok znajdował się w środku ciasnego koła utworzonego przez napastników.
– To on? – odezwał się jeden z nich chrapliwym głosem. – Szef będzie niezadowolony, jak przyprowadzimy kogoś innego…
Inny mężczyzna zaświecił mu latarką prosto w twarz.
– On – rozległ się mocny, niski głos. – Sam się poddasz czy mamy użyć siły?
– C… co? – wykrztusił D’Jok.
– Zamknij oczy.
– Nie! – zaprotestował gwałtownie. Wiedział, że gdyby wykonał polecenie, nie wiadomo co by się z nim działo.
Wtem D’Jok poczuł mocne uderzenie w potylicę i mimowolnie zamknął oczy.

***

No, to miłego czytania. (: *oddala się, aby kontynuować naukę fraszki Kochanowskiego na polski*
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Wto 19:24, 06 Paź 2009    Temat postu:
 
Hehe, przybywam, aby znowu was zadręczać. xD Na zachętę dodam, że w tym rozdziale pojawi się wydarzenie, którego nawet ja się początkowo nie spodziewałam. (;

***
Rozdział szesnasty: Upokorzony

Kiedy Snow Kids stawili się na porannym treningu, Aarch zmarszczył czoło.
– Gdzie D’Jok? – zwrócił się do Micro Ice’a.
– Źle się poczuł – skłamał chłopak bez mrugnięcia okiem. Krył przyjaciela, choć tak naprawdę sam nie wiedział, gdzie on jest.
– To może niech Simbai do niego pójdzie?
– Nie! – zaprzeczył gwałtownie Micro Ice, może nawet trochę zbyt gwałtownie. – To znaczy… D’Jok prosił, żeby mu nie przeszkadzać.
Aarch uniósł nieznacznie brwi, ale nic nie powiedział, tylko dał znak Clampowi, żeby uruchomił holotrenera.
Snow Kids, mimo że grali w szóstkę przeciwko siedmiu, dawali z siebie wszystko. Do ich meczu z Deaths został jeszcze miesiąc, a oni radzili sobie przeciwko tej drużynie coraz lepiej. Poziomem technicznej gry już nawet przewyższali Deaths, a jeśli szło o sferę psychiczną, też całkiem nieźle sobie radzili. Już w połowie przypadków potrafili oprzeć się zgubnemu wpływowi Deaths.
Po półtorej godziny gry wynik był remisowy – 5:5. Thran był przy piłce i właśnie miał podawać do Schedy, kiedy boisko rozpadło się na kawałki i Snow Kids znów znajdowali się w sali treningowej.
– Dobrze, macie dziesięć minut przerwy – zarządził Aarch, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Clamp i Simbai, którzy zostali, wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Lekarka podeszła do stanowiska technika.
– A więc Harris działa szybciej, niż nam się wydaje… – szepnęła.
– Kontaktowałaś się ze Stowarzyszeniem Fluxa?
– Tak. Brim Simbra powiedział, że powinniśmy być spokojni, ale jednocześnie czujni.
– Za wiele nowego nie stwierdził… – sarknął Clamp.
– Daj spokój. Myślę, że nadszedł czas, aby zawiadomić Sonny’ego.
– Nie mam z nim kontaktu.
Dame Simbai otworzyła delikatnie usta.
– Sprawa jest utrudniona… – szepnęła.
– Harris na pewno powie Sonny’emu, że przetrzymuje jego syna i tym samym ściągnie go do swojej siedziby… Czasami aż mnie irytuje ten wzajemny sentymentalizm D’Joka i Sonny’ego…
– Cicho! – syknęła nagle Simbai. – Zdaje się, że dzieciaki nadstawiają uszu.
Clamp zerknął w kierunku skupionych w grupie Snow Kids, którzy niby beztrosko ze sobą gawędzili, a tak naprawdę starali się wychwycić jak najwięcej informacji z rozmowy dorosłych. Dame Simbai i Clamp zamilkli i powrócili do pracy, a do sali treningowej wkroczył Aarch. Był dziwnie podekscytowany, zupełnie, jakby w ciągu tych paru minut coś wielkiego zdarzyło się w jego życiu.
Drużyna wróciła do holotrenera. Gra rozpoczęła się od środka. Snow Kids przejęli piłkę i starali się przeprowadzić atak na bramkę Deaths. Mark, który właśnie podał do Tii, posłał perfidny uśmieszek do Mero, który, wściekły, puścił się biegiem w kierunku pomocniczki Snow Kids. Tia zgrabnie uniknęła jego wślizgu, a potem odrzuciła jego przekonywania, żeby podała do któregoś z zawodników Deaths.
Godzinę później poranny trening się zakończył. Snow Kids rozeszli się do swoich pokojów, Clamp i Simbai do gabinetów, a Aarch poprawił swój nieodłączny płaszcz i skierował swe kroki ku wyjściu z Akademii.
Aarch miał do spełnienia Misję przez duże M.

Restauracja „U Miranny” była przytulną knajpką znajdującą się na obrzeżach Akillianu. Gdy wchodziło się do środka, nozdrza atakował ostry zapach słodkich perfum właścicielki, która ciągle krzątała się tu i tam. Cała restauracja była przyozdobiona czerwonymi różami, które stapiały się ze ścianami o tym samym kolorze.
Aarch udał się do stolika w kącie. Adin jeszcze nie przyszła. Pomyślał, że to może lepiej. Usiadł przy stoliku, a bukiet jaskrawożółtych tulipanów, ulubionych kwiatów Adin delikatnie ułożył na krześle obok.
Po kwadransie nerwowego oczekiwania wreszcie przybyła. Cmoknęła Aarcha w policzek, a potem usiadła naprzeciwko niego. Nie zauważyła żółtych tulipanów, więc je jej wręczył. Wydawała się zadowolona z prezentu.
– Wybacz mi spóźnienie – powiedziała Adin, uśmiechając się przepraszająco. – Zatrzymały mnie sprawy w siedzibie Ligi. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile jest rzeczy do załatwienia w związku z waszym meczem z Deaths…
Aarch nie mógł na to pozwolić. Obiecał sobie, że nie będzie rozmawiał z Adin o piłce, dlatego też szybko i sprawnie zmienił temat:
– Pięknie wyglądasz, kochanie – powiedział szarmancko, głaszcząc wierzch jej dłoni. Adin zarumieniła się, ale wyglądała na zadowoloną z komplementu.
– Może coś zamówimy? – zaproponowała.
– Ty wybieraj.
– Hm, no dobrze. – Adin sięgnęła po kartę menu.
Zjedli posiłek w prawie całkowitym milczeniu, a każde z nich było spięte. Aarch, bo denerwował się tym, co za chwilę miał zrobić, a Adin, bo dezorientowało ją dziwne zachowanie mężczyzny.
Aarch zacisnął palce na małym pudełeczku, które bezpiecznie tkwiło w jego kieszeni. Odczekał, aż Adin skończy swój posiłek, wypije wino do końca, a potem wyjął pudełko i przysunął się bliżej ukochanej. W jego ciało raz po raz uderzała fala gorąca.
– Adin, mogę cię o coś zapytać? – wypalił nagle.
– Tak?
– Adin… – Aarch uklęknął na prawe kolano i wyciągnął ku niej otwarte pudełeczko – chciałem cię zapytać… Czy wyjdziesz za mnie?

Kiedy się obudził, pierwszym, co zauważył, była… ciemność. Wszechogarniająca ciemność, czerń, pustka. Przez chwilę pomyślał, że może oślepł, ale szybko sobie uświadomił, że po prostu ma na oczach czarną przepaskę. Spróbował coś powiedzieć, ale jego próby okazały się daremne; musiał mieć taśmę na ustach. Powziął próbę poruszenia się, ale kończyny miał przywiązane do krzesła, na którym siedział.
Następnym, co do niego dotarło, były szybkie kroki, oddalające się i przybliżające. Nie był sam. Poruszył się ponownie, aby zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się – kroki ucichły.
– Obudziłeś się? – usłyszał niski i mocny kobiecy głos. – Nie będziesz wrzeszczał?
Pokręcił głową.
Kroki znów się rozległy i w chwilę później kobieta szybkim sprawnym ruchem zerwała mu taśmę z ust. Zabolało.
D’Jok zaczerpnął głośno powietrza.
– Powiesz mi, gdzie jestem? – spytał butnie.
– Trochę szacunku dla starszych, szczeniaku – odparła ostro kobieta. – Jesteś w siedzibie Technoidu.
– Dlaczego?
– Ty rzeczywiście jesteś głupi. A jak myślisz, jak inaczej możemy ściągnąć tu twojego tatuśka, co?
D’Jokowi na chwilę stanęło serce. Zabrakło mu tchu. Postanowił, że nie da po sobie okazać żadnych emocji.
– Sprytny plan, szkoda, że już wykorzystany – powiedział.
– Guzik mnie obchodzi, czy wykorzystany, czy nie, ważne, że działa. – D’Jok był niemal pewien, że na twarzy kobiety pojawił się mściwy uśmieszek.
– Ile tu jestem?
– Cztery dni.
– ILE?!
– Cztery dni, głuchy jesteś?! A tak w ogóle, to się przymknij, wkurzasz mnie.
D’Jok posłusznie się przymknął i pogrążył w myślach. Jeżeli zniknął na cztery dni, mógł napytać sobie poważnych kłopotów. Po pierwsze i najważniejsze, drużyna. Jeśli nawet Micro Ice go jakoś krył z początku, teraz wszystko się wydało i pewnie go szukają. Aarch się wścieknie… Po drugie, Maya. Dzwoniła codziennie, a jeśli nie odbierał telefonów przez cztery dni, na pewno zaczęła się niepokoić i będzie wszczynała panikę. Po trzecie, tata. Tata nic nie wiedział…
– Kiedy zawiadomisz mojego ojca? – zapytał.
– Powiedziałam, że masz się nie odzywać! – wybuchowo zareagowała kobieta. Ułamek sekundy później D’Jok poczuł na lewym policzku palący ból. Spuścił głowę i przygryzł wargę, żeby nie sprowokować łez bólu. – A co do twojego pytania – dodała – czekaliśmy na ciebie.
– Jak miło – sarknął chłopak. Chwilę później czuł pulsujący ból na prawej stronie twarzy.
Kobieta się oddaliła, a po chwili D’Jok usłyszał trzask zamykanych drzwi. Na to tylko czekał. Najpierw cicho zawył, dając sobie upust bólu. Następnie zaczął się szarpać z linami, próbował nawet wyłamać nogi krzesła, ale cała konstrukcja była bardzo solidna i jego próby zakończyły się fiaskiem. Nie zdążył zrobić nic więcej, bo drzwi się otworzyły.
– To on – odezwała się kobieta, która wcześniej z nim była.
– Świetnie. – Tego głosu D’Jok nie znał. Należał do mężczyzny, był dość wysoki i trochę skrzekliwy. – Wybieraj numer. Blackbonesa mamy już w garści…

Adin wyglądała na bardzo zaskoczoną słowami Aarcha. Znieruchomiała z delikatnie rozwartymi ustami i jak urzeczona wpatrywała się w połyskujący brylant na pierścionku zaręczynowym. Jednak po chwili opamiętała się, a jej usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
– Aarch… – zaczęła – ja… naprawdę cię kocham, ale… wydaje mi się, że to jeszcze za wcześnie… na małżeństwo. Bardzo mi przykro. – Wstała i wyszła z restauracji.
Aarch jeszcze nigdy nie został tak upokorzony.

– Jeżeli twój syn jest coś dla ciebie wart, radziłbym ci się pospieszyć, bo coś… niedobrego… może mu się stać.
Sonny’ego zamurowało. Już kiedyś Bleylock zastosował ten sam chwyt, i udało mu się ściągnąć przywódcę Piratów w swoje łapska. Tym razem to Harris tak postąpił, a jego perfidny uśmieszek dobitnie świadczył o tym, że jest pewien, że jego plan się powiedzie.
Sonny poczuł uderzenie gorąca. Bleylock tylko przetrzymywał D’Joka, nie miał zrobić mu niczego, a Harris… Harris wyglądał na osobę gotową na wszystko.
– Gdzie mam przybyć? – spytał Sonny, patrząc Harrisowi prosto w oczy przez komunikator.
– Oczywiście do siedziby Technoidu. – Na twarzy mężczyzny wykwitł szeroki uśmiech, którego nie potrafił powstrzymać.
– Będę – obiecał Sonny – przybędę na pewno, tylko błagam cię, nie rób nic złego mojemu synowi.
– Wzruszające – sarknął Harris. – Przemyślę twoją propozycję, Blackbones. A może nie…
W dłoni Harrisa błysnęło ostrze noża.
D’Jok i Sonny jednocześnie głośno przełknęli ślinę.

***

Mam nadzieję, że będzie się przyjemnie czytało. I tak, wiem, rozdział powinien być dłuższy. ;p
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Pią 15:46, 09 Paź 2009    Temat postu:
 
To znowu ja. (: Rozdział może nie jest zbyt długi, ale gdy go pisałam, serducho mi waliło, co oznacza, że jest emocjonujący. A, i zanim zaczniecie czytać, musicie wiedzieć o dwóch rzeczach: po pierwsze, uwielbiam pastwić się nad bohaterami, po drugie, uwielbiam robić napinkę. xP

***
Rozdział siedemnasty: Akcja ratunkowa

Zażenowanie Aarcha powoli przerodziło się we wściekłość. Był wściekły na raz: siebie, bo przecież zmarnował cztery dni, żeby dokładnie przygotować te oświadczyny, a dwa: Adin, bo na pewno wiedziała, że mu zależy i ile musiał poświęcić, żeby okazać swoje uczucia.
Dotarł do Akademii. Aarch, podatny na furie, wściekł się teraz na sytuację w drużynie. Do ich meczu z Deaths zostało bardzo niewiele czasu, a przecież dzieciaki miały grać o jestestwo drużyny! Szkoda, że niezbyt się tym przejmowały… Poza tym zniknięcie D’Joka – czy ten chłopak musiał wyparować na tak krótko przed meczem? Przecież muszą ćwiczyć! Drużyna trochę się podłamała jego brakiem, ale co tam – Aarch był pewien, że napastnik niedługo wróci, a jak nie, to najwyżej znajdzie się kogoś nowego, co za problem…
Aarch wszedł do Akademii. Zbliżał się wieczór, więc pora na trening, ale nie miał siły, żeby go przeprowadzić. Zalała go fala bólu zadanego przez Adin. Trenerowi Snow Kids na chwilę zabrakło tchu, ale szybko się opamiętał, bo zobaczył Schedę wychodzącą zza rogu.
– Pan wybaczy, że nie szykuję się do treningu, ale muszę na chwilę wyjść – zaczęła dziewczyna. – Jeszcze panu nie mówiłam, ale strasznie się cieszę, że jestem w tej drużynie, naprawdę, nigdy nie spodziewałam się, że mogłabym grać u boku moich idoli, a tu takie zaskoczenie!
Scheda kontynuowała swój monolog, ale Aarch jej nie słuchał. Z drugiej strony jednak, to było trochę dziwne – zdążył zauważyć, że obrończyni raz zachowuje się jak wariatka, a moment później jest cicha i spokojna. Aarch zwalił wszystko na kobiecą naturę, a tymczasem zapadła dziwna cisza. Trener zdał sobie sprawę, że jego zawodniczka musiała mu zadać pytanie.
– Zgadzam się z tobą – powiedział, marząc o wygodnym fotelu. – Przekaż drużynie, że nie będzie dzisiaj treningu, nie najlepiej się czuję.
– Może powinien pan pójść do Simbai? – spytała Scheda z przejęciem. – Ona jest naprawdę super: wyleczy każdego!
– To nie jest rana fizyczna, Schedo – powiedział cicho Aarch, a potem zostawił dziewczynę samą.

– „To nie jest rana fizyczna”? Tak powiedział? – Yuki zrobiła wielkie oczy.
– Dokładnie. – Scheda pozwoliła, aby kaskada długich włosów spłynęła przed jej twarz. – Myślicie, że… No wiecie…?
– Że Adin z nim zerwała? – wtrąciła Tia. – Być może.
– Jeśli Aarch nie zrobił treningu, to musi to być coś poważnego – odezwał się Mark.
Cała drużyna zebrała się w pokoju Thrana i Ahito (a niegdyś również Rocketa) i dyskutowała o dziwnym zachowaniu swojego trenera. Scheda, która znów przeszła tę dziwną metamorfozę, opowiedziała im o spotkaniu z Aarchem.
– Cóż, jeżeli Adin go rzuciła, musiała mieć jakieś powody – powiedział Micro Ice. – Zawsze to powtarzałem: kobiety są jak niezabezpieczone granaty – w każdej chwili mogą wybuchnąć.
– Micro, daruj sobie swoje złote rady – skrócił go Thran. – Ja bym się bardziej martwił naszą sytuacją w drużynie.
– Co masz na myśli? – Ahito, który przed chwilą się obudził, przetarł oczy.
– Ahito, to proste – wytłumaczyła Yuki. – Już za niedługo mamy grać o nasze być albo nie być, a brakuje nam jednego zawodnika.
Chociaż nie padło imię D’Joka, w pokoju na chwilę zapadła niezręczna cisza.
– Wróci – pocieszył wszystkich Micro Ice, chociaż minę miał nietęgą. – Zawsze wraca – dodał ciszej.

Sonny nikomu nie powiedział o swojej rozmowie z Harrisem. Już raz się sparzył, a wtedy Corso uwięził go, żeby nie oddawał Metafluxa Bleylockowi. Teraz, gdy Sonny patrzył na to z perspektywy czasu, musiał przyznać swojej prawej ręce rację – po prostu Corso wybrał mniejsze zło. Teraz jednak chodziło o coś o wiele cenniejszego od Metafluxa.
Sonny ukrył twarz pod kapturem i wyszedł na tłoczne ulice Genesis. Chociaż zapadła noc, planeta była tak samo ruchliwa jak za dnia. Przywódca Piratów minął jeszcze dwie przecznice i stanął przed siedzibą Technoidu.
Zza pazuchy wydobył plany budynku i dokładnie im się przyjrzał. Wiedział, w którym pomieszczeniu znajduje się D’Jok, z ustaleniem tego nie było kłopotu, większy problem stanowiło jednak dostanie się do tego miejsca. Przy każdym wejściu na straży stały roboty-strażnicy. Ale nie należy zapominać, że Sonny był Piratem, a Piraci nienawidzą Technoidu.
Obszedł budynek, chowając się w cieniach pobliskich drzew. Nagle przystanął, przykucnął i… po prostu odchylił kwadratowy kawałek ziemi. Było to tajne przejście do piwnic Technoidu, zrobione przez niego samego kilka lat wcześniej, ale nikt tego nie zauważył, co Sonny’emu było bardzo na rękę.
Wskoczył w powstałą dziurę i przez jakieś dwie sekundy spadał. Wylądował miękko na piętach, zapalił swoją podręczną latarkę i ruszył. Po minucie znajdował się w jednym z licznych korytarzy w budynku. Mimo że były to piwnice, tutaj też czuwały roboty. Sonny’emu bez szwanku udało się dostać do schodów prowadzących na parter, ale wiedział, że istnym samobójstwem byłoby wychodzenie na główny korytarz pełen robotów, dlatego też szybko odkręcił pobliską kratę przewodu wentylacyjnego, na tyle szerokiego, żeby mógł tam wejść i wsunął się do środka. Przewód był tak duży, że Sonny w pozycji przykucniętej mógł się swobodnie obrócić wokół własnej osi. Sięgnął po kratę, żeby zatrzeć wszelkie ślady po sobie, i przymocował ją z powrotem. Potem, starając się robić jak najmniej hałasu, zaczął iść na czworakach przez korytarzyk. Po drodze mijał wiele rozgałęzień, ale wiedział, na którym miał „wysiąść”.
Generalnie plan Sonny’ego polegał na tym, żeby uwolnić syna i wpaść w sidła Technoidu. Nie chciał godzić się na plan Harrisa, bo przewidział, że gdyby opuścił swoją siedzibą pod jego wiedzą, ten na pewno właśnie wtedy rozpocząłby szturm na Cillo. A tak będzie musiał się jeszcze przez jakiś czas powstrzymać, a Piraci będą mogli lepiej się przygotować na atak.
Trafił na swoje rozgałęzienie i skręcił. Szedł jeszcze przez chwilę przewodem i przystanął przy kracie wentylacyjnej. Według jego obliczeń, znajdował się na czwartym piętrze, czyli tym samym, gdzie przetrzymywano D’Joka.
Sonny z góry spojrzał na dwóch strażników. Powoli, starając się być jak najciszej, zaczął odkręcać kratę. Na jego szczęście strażnicy byli pochłonięci rozmową i go nie słyszeli.
Cichutko odłożył kratę na bok i wydobył zza paska pistolet. Wycelował i po chwili cichy i pusty korytarz przeszyły dwa zielone lasery, a strażnicy padli na ziemię, nieprzytomni. Sonny spuścił się na palcach i miękko wylądował na podłodze. Trzymając pistolet przed sobą, cały spięty w gotowości do ataku, powoli przemierzał korytarz. Nic nie zapowiadało, że może się stać to, co się stało.
A mianowicie włączył się alarm.

Syrena alarmu oznaczająca wtargnięcie intruza na teren siedziby Technoidu wyrwała D’Joka ze snu. Chłopak zeskoczył ze swojej prymitywnej pryczy i przyłożył ucho do drzwi, które były zamknięte na wszystkie spusty. Przez ścianę słyszał krzyki, tupot stóp i typowy odgłos wystrzeliwania z pistoletu.
D’Jok zaczął krążyć w tę i z powrotem po pokoju, w którym się znajdował. Były tu tylko łóżko i jakaś prymitywna toaleta, z której wolał nie korzystać. Chłopak zastanawiał się, kto mógł wtargnąć na teren Technoidu. Kiedy pomyślał o tacie, serce mu się ścisnęło, ale zaraz porzucił te obawy, bo przecież ojciec miał umowę z Harrisem…
Nagle z przewodu wentylacyjnego znajdującego się na poziomie jego kolan wydobył się dziwny syk, a w moment później kłęby szarawego dymu wyleciały z kraty. Co gorsza, dym sączył się przez cały czas w bardzo dużych ilościach. Wyglądało na to, że ktoś próbował udusić D’Joka.
Serce zaczęło walić mu jak młot. Chłopak przycisnął się do ściany i zaczął walić pięściami w drzwi i wrzeszczeć wniebogłosy, ale najwyraźniej nikt go nie słyszał, bo wszyscy byli zbyt zaaferowani zwalczaniem intruza.
Dym dostał się do jego nozdrzy i oczu i zaczął palić niemiłosiernie. D’Jok, nie zważając na łzy cieknące z oczu i nieustanne kichanie jeszcze mocniej uderzał w drzwi i krzyczał coraz głośniej. Niestety, pomoc znikąd nie nadchodziła.
Nagle do głowy przyszła mu myśl, że to koniec. Po prostu umrze, bo ten dym go udusi. Już więcej nie zagra w piłkę. Nie spotka się z Deaths. Nie zobaczy przyjaciół z drużyny. Nie zobaczy taty. Nie zobaczy Mai.

A tymczasem Maya, oddalona od swojego przybranego syna o kilka planet, wrzasnęła przeraźliwie. Czuła okropny ból głowy, który wręcz rozsadzał jej czaszkę. Zaślepiona bólem, pobiegła w stronę swojej jaskini, tam, gdzie znajdowała się kula. Zajrzała w nią i zobaczyła upadającego chłopca…

…który, przyduszony dymem, stracił przytomność…

Sonny Blackbones, wojujący za drzwiami pokoju chłopca, ryknął przeraźliwie i…

***

Mam nadzieję, że będzie się miło czytało. [:
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Nie 13:52, 11 Paź 2009    Temat postu:
 
Oj, za bardzo was rozpieszczam. ;p No ale cóż, jestem łasa na opinie i wklejam to teraz, a nie kiedy indziej.
Aha, i polecam słuchać przy czytaniu "Smooth Criminal" Ant Alien Farm, czy jakoś tak, w każdym razie jest to cover piosenki Michaela Jacksona. (:
I co ja tam jeszcze miałam... A! W tym rozdziale będzie dużo Sonny'ego i D'Joka w duecie, co powinno niektórych ucieszyć. *znaczące spojrzenie w stronę juli* xP

***
Rozdział osiemnasty: Synek

…poczuł mocne uderzenie w potylicę.
Sonny osunął się na ziemię, za wszelką cenę próbując nie stracić przytomności. Wyciągnął przed siebie pistolet i oddał kilka strzałów. Usłyszał głuchy jęk i obok niego przewalił się jeden ze strażników. Sonny podniósł się, lekko zatoczył i oddał jeszcze kilka strzałów. Trafił w dwóch wartowników.
Na korytarzu zrobiło się cicho. Przywódca Piratów wyciągnął z kieszeni otwieracz do zamków. Przytknął go do drzwi i zaczął pokonywać zamek. Nie mógł powstrzymać drżenia dłoni, po których ciurkiem spływała mu krew. Poza tym Sonny czuł się fatalnie – było mu słabo i miał ochotę zwymiotować. Ale przyświecał mu jeden cel: za tymi drzwiami znajdował się jego syn, a Sonny był niemal pewien, że stało mu się coś niedobrego.
Z prawej strony nadbiegł strażnik. Sonny unieszkodliwił go jednym strzałem, a potem powrócił do otwierania drzwi.
Wreszcie ustąpiły. Przywódcę Piratów w oczy i nozdrza uderzył gryzący dym. Zasłonił twarz ręką i postąpił kilka kroków wgłąb pomieszczenia. Machnął szeroko wolną ręką, żeby odpędzić dym, który kłębami wypadał już na korytarz. Sonny rozejrzał się po pomieszczeniu i znalazł go.
D’Jok leżał na podłodze, nieprzytomny albo… Sonny szybko odrzucił tę myśl i przypadł do chłopaka. Jeszcze bardziej drżącymi dłońmi zbadał mu puls, sprawdził, czy oddycha. Kiedy z niewyobrażalną ulgą stwierdził, że wciąż ma syna, chwycił go w ramiona i podniósł. Sonny’emu po policzkach płynęły łzy. Nie był pewien, czy to od dymu, czy z ulgi.
Wybiegł na korytarz, czując, jak coraz bardziej słabnie. Wykończyła go walka (oberwał parę ciosów), a poza tym ciążył mu D’Jok, który w tym momencie wydawał się tak kruchy i wiotki, że Sonny starał się nieść go jak najdelikatniej, żeby, broń Boże, nie zrobić mu krzywdy.
Następny kwadrans w jego pamięci to ciąg kolorowych obrazów. Wspomnienia wyostrzyły się, kiedy znajdowali się na korytarzu głównym, a ze wszystkich stron napływały roboty oraz strażnicy. Sonny spanikował. W normalnych okolicznościach zacząłby walczyć, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić.
Sonny zaczął biec przed siebie, unikając laserów. Nagle potknął się i runął jak długi, a D’Jok przetoczył się na brzuch. Siła uderzenia musiała sprawić, że odzyskał przytomność, bo chłopak powoli otwierał oczy.
Kiedy zorientował się, co się dzieje, natychmiast zerwał się na równe nogi. Starając się nie zważać na kręcenie w głowie, D’Jok podbiegł do swojego ojca i pomógł mu wstać. Nie wiedział, co działo się przez ostatnie dwadzieścia minut, ale teraz nie miał czasu, by o tym myśleć.
Razem z Sonnym puścili się biegiem przez główny korytarz, który teraz wydawał im się niewiarygodnie długi.
– Miej oczy dookoła głowy! – krzyknął Sonny do D’Joka, a ten obejrzał się za siebie. Zielony strumień lasera świsnął mu tuż koło prawego ucha.
– Nie pozwólcie im uciec! – wrzeszczał jakiś męski głos. – Bierzcie chłopaka!
W tym samym momencie D’Jok poczuł, jak łapie go skurcz w prawej łydce. Spojrzał na to miejsce i zobaczył dziurę wypaloną w spodniach. Oberwał.
Siły odpływały od niego na sekundach. Chłopak opadł na kolana i podparł się dłońmi. Moment później po plecach przeszedł mu prąd. Nie musiał długo się zastanawiać, żeby domyślić się, że to kolejny strzał. Bezwiednie upadł na brzuch i ostatkiem sił zaczął czołgać się pod ścianę. Gdy już tam był, leżał bez ruchu, zachowując coraz mniej świadomości. Obraz się rozmazał, teraz już tylko słyszał czyjś ryk wściekłości i jak przez mgłę widział błyski laserów.
D’Jok oddał się błogiemu stanowi nieświadomości a tuż obok niego Sonny zaciekle walczył z napastnikami. Targały nim sprzeczne emocje, bo z jednej strony nie mógł sobie darować, że coś stało się jego synowi, a z drugiej strony był wściekły na strażników i roboty, że strzelały do D’Joka, a nie do niego samego.
Po kwadransie zaciekłej walki wszystko ucichło. Sonny pozostał sam na placu boju. Pomyślał, że to chyba łaska Boża, że w pojedynkę udało mu się pokonać tylu przeciwników. Szybko podziękował Stwórcy za tę pomoc, a potem, słaniając się na nogach, wziął młodego na ramiona i wybiegł z siedziby Technoidu, zanim ktokolwiek nowy zdążyłby się tu pojawić.
Byli bezpieczni, i tylko to się teraz liczyło.

Wyrok miał zapaść już niedługo. Leżała na kozetce, próbując normalnie oddychać. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę emocje, jakie nią targały.
Wreszcie pozwolił jej wstać i się ubrać. Uczyniła to z prawdziwą przyjemnością. Wytarła się i poprawiła bluzkę. Siedziała na kozetce i czekała na jego słowa.
Przeglądał jeszcze przez chwilę papiery, a potem podniósł wzrok znad nich i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
– Panno Mei, będzie pani miała synka.

Pierwszym, co D’Jok ujrzał po swoim przebudzeniu, było oślepiające światło bijące wprost w jego oczy. Zmrużył je, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Znał to miejsce, ale, kurczę blade, skąd?
Nie mógł tego skojarzyć, a ponadto czuł ogromne zmęczenie, pulsujący ból w prawej nodze i na plecach. Dlaczego go tak bolało?
D’Jok był za bardzo zmęczony, żeby myśleć.
Kiedy ujrzał nad sobą zatroskaną twarz ojca, mimowolnie się uśmiechnął. Był prawie pewien, że jest już bezpieczny, ale jednocześnie czuł potrzebę zadania wielu pytań. Już otwierał usta, żeby wypowiedzieć jedno z nich, ale Sonny mu przerwał.
– Śpij, synek, odpoczywaj. Zbyt wiele przeszedłeś jak na jeden dzień, synek.
D’Jok posłusznie opadł na poduszkę i niemal natychmiast zasnął, a jego ojciec pogłaskał go po włosach.

Yuki wybiła piłkę od bramki. Przyjęła ją Scheda i ruszyła przed siebie. Clou już chciała ją zablokować, ale obrończyni Snow Kids w ostatniej chwili podała do Thrana. Ten nawet nie przyjął piłki, tylko efektowną przewrotką z użyciem Oddechu oddał futbolówkę Tii.
Pomocniczka przyjęła. Już widziała Sobesa skupiającego się. Po chwili poczuła dziwną chęć podania do niego piłki. Pokusa była tak silna, że Tia bezwiednie ją wykonała. Pomocnik Deaths przyjął i uśmiechnął się do niej czarująco. W oczach ukrytych za złotą maską Tia dojrzała jednak błysk kpiny i pogardy.
Sobes zaczął biec w kierunku bramki Yuki. W między czasie podał do Temkira, lewego napastnika, który kontynuował rajd. Scheda próbowała odebrać mu piłkę wślizgiem, jednak Temkir przewidział jej ruch. Dla większej pewności jednak podał do krytej przez Thrana i Marka Clou. Kapitanka Deaths z łatwością odepchnęła obu chłopców, którzy zwalili się na ziemię, i sama przyjęła piłkę. Z zatrważającą prędkością zbliżała się do bramki Yuki, ale w ostatnim momencie Tia, która pojawiła się znikąd, naprawiła swój wcześniejszy błąd i odebrała jej piłkę. Pomocniczka wystrzeliła przed siebie jak strzała. Podała do Marka, zapobiegając odebraniu sobie piłki przez Yarka, prawego obrońcy Deaths.
Ciemnoskóry przyjął. Przytrzymał piłkę nogą, i rzucił okiem na resztę boiska, oceniając swoją sytuację. Wreszcie powoli ruszył do przodu, a wokół jego ciała zaczęły skakać błękitne iskierki, które za moment zapłonęły ogniem. Mark poczuł przypływ inwencji twórczej co do akcji.
Brald, lewy obrońca, szedł do niego szybkim krokiem. Mark obdarzył go kpiącym spojrzeniem i szybko ruszył w jego stronę. Gdzieś z tyłu głowy tłukła mu się myśl, żeby podał do Bralda, ale szybko ją odrzucił. Kiedy obrońca był już blisko, Mark przerzucił nad nim piłkę, następnie wskoczył na ramiona i efektowną przewrotką podał do Micro Ice’a, który tylko na to czekał. Napastnik przyjął i zbliżył się do bramki Deaths. Frinz wyszedł z bramki. Dla Micro Ice’a była to idealna sytuacja. Otoczony Oddechem, przeskoczył nad bramkarzem i już miał oddać strzał, kiedy coś pociągnęło go za nogę i Micro Ice jak długi runął na ziemię. Powoli się podnosząc, zobaczył, że to Frinz w ostatniej chwili w akcie desperacji pociągnął go za kostkę. Rozmasowując potłuczoną szczękę, Micro szybko ulotnił się z pola widzenia Frinza wyższego od niego o… w każdym razie, wiele od niego wyższego.
Snow Kids grali już od godziny i dawali z siebie wszystko, ale i tak przegrywali z Deaths 2:4. Ten niski wynik spowodowany był tym, że grali tylko w szóstkę, bo Aarch jeszcze nikogo nie znalazł na miejsce D’Joka. Mijał już piąty dzień, odkąd chłopak zaginął, ale trener najwyraźniej wierzył, że wróci. Snow Kids również mieli taką nadzieję.
– Idzie wam dobrze – stwierdził Aarch, wychodząc przed nich. – Wiem, że bez jednego napastnika ciężko grać, ale i tak radzicie sobie lepiej, niż się spodziewałem. Okej, teraz macie kwadrans przerwy, a potem zrobimy sobie pracę z piłką…

Sonny uwielbiał patrzeć na syna podczas snu. Wydawał się wtedy taki spokojny, beztroski, jakby nie miał żadnych trosk. Poza tym D’Jok strasznie wtedy przypominał Selenę, swoją matkę, a Sonny nawet nie starał się ukrywać łez wzruszenia.
Pogładził chłopca po włosach, który uśmiechnął się przez sen i przewrócił na plecy.
– Sonny? Możesz mi wreszcie powiedzieć, dlaczego lecimy na Akillian i co D’Jok tutaj robi? – Do pokoju wszedł Corso. Miał zmarszczone czoło, co oznaczało, że jest trochę zagniewany.
– To długa historia – mruknął Sonny, wstając. – Ale myślę, że udało nam się na trochę oddalić wojnę z Harrisem.
– Dlaczego?
– Powiedzmy, że coś nie poszło po jego myśli. – Sonny odwrócił się od Corso. Nie miał zamiaru mu mówić, co zdarzyło się ubiegłej nocy. Wiedział doskonale, że jego prawa ręka strasznie by się wściekła.
– No to jaki mamy plan? Myślałem, że będziemy chronić Cillo, przecież to tam uderzy Harris z Aaronem.
– Bo będziemy. Tylko odstawimy młodego i wracamy na naszą planetę.
– Ale przecież…
– Wiem, co chcesz powiedzieć. D’Jok miał być naszym snajperem. I nim będzie, spokojnie.
– Teraz już kompletnie nie rozumiem, o co ci chodzi, Sonny.
– Ja też nie, Corso, ale jak na razie wszystko idzie po naszej myśli, więc po co się zbędnie zamartwiać?
– Sonny, ja cię nie poznaję! – Corso uniósł brwi do góry.
– Mój przyjacielu – Sonny położył mu dłoń na ramieniu – po prostu zostaw to mnie.

Chłopiec. Synek. Nie dziewczynka. Nie córeczka.
Mei szybkim krokiem przemierzała lotnisko Genesis. Sztukę kamuflażu opanowała już do perfekcji, toteż nikt jej nie poznawał. Podeszła do odpowiedniego stanowiska i zakupiła jeden bilet. Na Akillian.
Odeszła od stanowiska również szybkim krokiem, ale zaraz przystanęła. Ciąża sprawiała, że jej kondycja znacznie spadła i szybko się męczyła. A pomyśleć, że kiedyś była piękna, zgrabna, a co najważniejsze, miała kogoś, kogo kochała i wiedziała, że ten ktoś kochał ją… A teraz była tylko młodą porzuconą matką w czwartym miesiącu z wyraźnie odznaczającym się brzuszkiem. No ale cóż, Mei miała jeszcze rodziców.
Właśnie spotkania z nimi najbardziej się bała. W ogóle nie kontaktowała się z rodzicami od miesiąca. Ale oni na pewno już wiedzieli, że zostaną dziadkami. Największą niewiadomą była reakcja matki, bo Mei była pewna, że ojciec będzie szczęśliwy jak zwykle. Natomiast mama… mama była nieprzewidywalną kobietą.
Wsiadła do odpowiedniego promu i zajęła miejsce przy oknie. Z dużej, podręcznej torby wydobyła gazetę i zaczęła czytać artykuł z pierwszej strony.
KRYZYS U MISTRZÓW?
Jak wszyscy dobrze wiemy, już za trochę ponad trzy tygodnie na stadionie Genesis podwójni laureaci pucharu Galactik Football zmierzą się z Deaths z planety Barbossa, z którymi będą walczyć o swoje być albo nie być, a wszystko to przez zakład trenerów obu drużyn. Niewątpliwie będzie to bardzo ciekawe widowisko, bo obie drużyny są na naprawdę wysokim poziomie, ale oczy większości na pewno zwrócą się ku Deaths, drużynie, która jest naprawdę niezwykła. Z powodu potęgi swojego Fluxa, Wanixa (który daje zawodnikom moc manipulowania przecwnikiem), nie biorą oni udziału w rozgrywkach o puchar Galactik Football. Jednak w swojej galaktyce są niepokonani od dziesiątek lat, zdobyli, co tylko dało się zdobyć. Czy to nie za duże wyzwanie dla naszych mistrzów? „Jestem pewien, że moi zawodnicy dadzą sobie radę”, mówi trener Snow Kids, Aarch. Ale czy ma rację?
Obserwując życie Snow Kids podczas ubiegłego miesiąca, można łatwo się domyślić, że w tej drużynie nie dzieje się teraz najlepiej. Najpierw tajemnicze odejście Rocketa i Mei (których nikt nie widział od ich zniknięcia), potem powrót zagadkowej choroby Ahito, a teraz enigmatyczne zaginięcie D’Joka (chłopak nie daje znaku życia od pięciu dni). Cała sytuacja w drużynie jest owiana tajemnicą. „Nie dzieje się nic, co mogłoby zaniepokoić fanów Snow Kids”, uspokaja Aarch. Ale czy jego słowa są prawdziwe? Może to tylko przykrywka, żeby nikt nie dowiedział się o prawdziwej sytuacji w drużynie? Czyżby nasi mistrzowie przechodzili kryzys? Czy dadzą sobie radę z Deaths?
Miejmy nadzieję, że tak będzie! Go, Snow, go!

Mei wypiła duży łyk wody ze szklanki przyniesionej przez stewardessę, żeby się uspokoić. Doskonale wiedziała, że nie powinna się teraz denerwować, ale nie potrafiła inaczej zareagować na te sensacje. Od dłuższego czasu nie miała kontaktu z nikim ze Snow Kids, czasem tylko Tia skrobnęła do niej kilka słów, ale te listy były oziębłe i nieprzyjemne, a na pewno nie zdradzały nic z życia drużyny. Mei westchnęła głęboko; zrobiło jej się przykro, że dawni koledzy po fachu uważają ją za zdrajczynię.
Lot trwał dwie godziny. Mei wysiadła z promu, i tachając za sobą dużą walizkę, ruszyła ku wyjściu z lotniska. Wyszła na świeże powietrze i zadrżała – już zdążyła zapomnieć, jak niskie temperatury bywają na Akillianie. Wsunęła na dłonie rękawiczki i skierowała swoje kroki ku centrum, gdzie znajdował się dom jej rodziców.
Kiedy skręciła w jedną z bocznych uliczek, która była skrótem do centrum, nagle się z czymś zderzyła. Siła uderzenia była tak duża, że dziewczyna aż upadła na ziemię.
– Bardzo przepraszam, nie chciałem… – usłyszała nad sobą tak znajomy głos, że aż na chwilę zabrakło jej tchu. – Ja naprawdę… Mei?
Powoli się podniosła przy pomocy właściciela głosu. Kiedy spojrzała na jego twarz, wspomnienia uderzyły w nią z siłą obuchu.
– Cz… cześć, D’Jok – wyjąkała, dokładnie przyglądając się swojemu byłemu chłopakowi. Wyraźnie się zmienił przez ten miesiąc, od kiedy po raz ostatni się widzieli: jego rysy twarzy stały się bardziej ostre, a poza tym był przeraźliwie blady i wyraźnie utykał, chociaż starał się to ukrywać. Słowem, wyglądał jak półtora nieszczęścia. – Wyglądasz kiepsko – powiedziała głośno. – Wszystko okej?
– Taaak – powiedział, przeciągając głoski. – A u ciebie?
– Jakoś.
– Gdzie idziesz? – zapytał D’Jok po chwili kłopotliwej ciszy.
– Do rodziców. – Mei chciało się płakać, bo zdała sobie sprawę, że uczucie, które kiedyś pomiędzy nimi było, wygasło bezpowrotnie. – Może oni mnie przyjmą… – dodała ciszej.
– Ciężką masz tę torbę – powiedział D’Jok, puszczając mimo uszu uwagę Mei. – Pomóc ci?
– Serio? Jakbyś mógł…
Chłopak bez słowa chwycić za walizkę i ruszył ulicą. Mei, rad nie rad, poszła za nim. Przez chwilę maszerowali w ciszy.
– Słyszałam, że… cię nie było – przerwała nieznośne milczenie Mei.
– Byłem u mojego taty.
– Aha.
Znowu szli w ciszy. Oboje czuli zażenowanie, ale przekonali się już, że rozmowa zupełnie im się nie klei. Kiedy zbliżali się do domu rodziców Mei, dziewczyna wzięła głęboki wdech i stanęła naprzeciw D’Joka.
– Jesteś z nią?
Chłopak uniósł brwi, wyraźnie zdezorientowany.
– Z kim? – spytał, ale po chwili chyba otrząsnął się, bo dodał: – Ach, z nią. Tak, jestem.
– Dlaczego?
– Dlaczego? I ty jeszcze się pytasz?! Wiesz, jak ja się czułem, kiedy mi powiedziałaś, że będziesz miała dziecko, i to jeszcze z kimś innym? Skoro Rocket jest lepszy ode mnie, to dlaczego z nim nie jesteś?!
– Bo mnie zostawił! – Mei też podniosła głos.
– Wiem! I wybacz, że to powiem, ale należało ci się!
– Należało?! – Mei już płakała. – Jasne, należało mi się, bo popełniłam jeden błąd, który przekreślił moją karierę do końca życia! Najlepiej jest kogoś oceniać, nie znając jego sytuacji, prawda?!
– Błąd?! – D’Jok też się rozkręcał. To miał być błąd?! Zachowałaś się jak zwykła śliwka! – Co prawda, D’Jok wcale nie użył słowa „śliwka”, ale prawdziwe słowo, które wypadło z jego ust, było tak niecenzuralne, że poprawnym będzie użycie rymu do tego brzydkiego słowa.
Mei zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła swojego byłego chłopaka w twarz.
– Wynoś się! – wrzasnęła. – Sama sobie poradzę!
Po czym chwyciła swoją walizkę i szybkim krokiem odeszła w stronę domu swoich rodziców, a D’Jok, tak samo wściekły, a poza tym cały obolały (warto przypomnieć, że w ciągu ostatniej doby trzy razy oberwał z liścia, mało co się nie udusił i został postrzelony dwa razy, słowem – Bóg chyba mu nie sprzyjał) odszedł w stronę Akademii, bo zdążył odwiedzić już Mayę.
Jego drugi dom, czyli Akademia, obudził w nim dobre wspomnienia. D’Jok od kilku dni po raz pierwszy się uśmiechnął, jednak mina mu zrzedła, kiedy pomyślał o spotkaniu z Aarchem i resztą drużyny.
Przełknął głośno ślinę i z miną skazańca wszedł do Akademii.

***

Na następny rozdział będziecie musieli poczekać dłużej, a co! xD


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Sob 12:07, 24 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Śro 8:59, 14 Paź 2009    Temat postu:
 
Ech, ależ ja jestem litościwa... Zależało mi jednak, żeby ten rozdział znalazł się tu dzisiaj, a później raczej nie będę miała czasu, żeby go wkleić, więc jest teraz. Fakt, że krótki, no ale przynajmniej coś się wyjaśni. ^^'
A wiecie, że dzisiaj mam urodziny? ;D Nie mogłam się powstrzymać...

***
Rozdział dziewiętnasty: Zdemaskowane

– Nie ma go od pięciu dni – perorował Micro Ice – musimy zgłosić to na policję.
– Poczekajmy, może nic się nie stało… – Yuki usiadła po turecku na kanapie.
– Jak to: nic się nie stało?! – obruszył się Mark. – Zniknął, rozpłynął się w powietrzu!
– Miejmy nadzieję, że wróci… – szepnęła Tia.
– Na pewno. – Scheda wyszczerzyła się do nich promiennie.
– No nie wiem, czy takie na pewno. – Thran założył dłonie na karku. – A bo to różne akcje się zdarzały?
– Ej, nieładnie o kimś plotkować!
Snow Kids jak na komendę odwrócili się w stronę wejścia do świetlicy. Stał tam, opierając się o framugę… nie kto inny, a właśnie D’Jok. Chłopak założył ramiona na piersi i uśmiechał się połową twarzy.
– Ty kapciuuu! – wrzasnął Micro Ice i rzucił się na przyjaciela. Reszta drużyny poszła w jego ślady, a Tia dodatkowo wycałowała rudowłosego.
– Au… – stękał zainteresowany. – Ej, ja nie wracam z wojny, przecież nic mi nie jest… Micro, złaź ze mnie!
– No dobra, a teraz gadaj, gdzie byłeś. – Yuki przyjęła buntowniczą pozę.
– Martwiliśmy się, ale tak na serio to ja myślałam, że… – zaczęła Scheda, ale Thran zasłonił jej usta dłonią, co dziewczynie nie przeszkadzało w dalszym gadaniu.
– Byłem z moim tatą – powiedział D’Jok. – Nie było nigdzie zasięgu, więc nie mogłem się z wami skontaktować, ale jak widzicie, nic mi nie jest.
Reszta drużyny przez chwilę patrzyła na niego z uniesionymi brwiami, ale ich wątpliwości szybko uleciały w nicość, bowiem do świetlicy wszedł Aarch z gniewną miną.
– Ile razy mam wam przypominać, że pora na… D’Jok?
– We własnej osobie. – Chłopak wyszczerzył się do niego.
– Drużyna, do sali treningowej! A ty do mojego gabinetu. – Wskazał dłonią na D’Joka, który posłusznie podreptał za trenerem. – Gdzieś ty był?! – wybuchnął, gdy już znajdowali się w gabinecie Aarcha. – Zdajesz sobie sprawę, jak się martwiliśmy?
– Byłem z moim tatą – powtórzył D’Jok uspokajającym tonem. – Nie mogłem złapać zasięgu, więc nie było możliwości, żeby się z kimkolwiek skontaktować.
Aarch złączył ze sobą opuszki palców.
– A teraz spójrz mi w oczy i powtórz, co powiedziałeś – zażądał.
Rudowłosy uciekł wzrokiem. Nie mógł zdobyć się na to, żeby spojrzeć Aarchowi i oczy i perfidnie skłamać. Trener trafnie odebrał ten sygnał.
– A więc kłamiesz… – mruknął bardziej do siebie niż do chłopaka. – No, to co się działo?
D’Jok wziął głęboki wdech i zaczął mówić:
– To wszystko przez Harrisa. Słyszał pan o tej całej wojnie mafijnej, prawda? Jeden z ludzi odłączył się od mojego ojca i złączył siły z dawnym sługą Bleylocka. Myślę, że udało nam się na trochę oddalić tę wojnę.
Aarch zmarszczył brwi, co znaczyło, że niewiele zrozumiał z tej wypowiedzi, ale domyślił się szybko, że jego zawodnik musi być lojalny wobec paru osób i więcej od niego nie wyciągnie. Zresztą, Aarch nie miał zamiaru się tym przejmować – ważne, że jego drużyna znów była w komplecie.
– Wracaj na trening – mruknął – masz trochę do nadrobienia.
– Jasne – wyszczerzył się D’Jok i już go nie było.

Snow Kids poradzili sobie według Aarcha „całkiem przyzwoicie”, chociaż przegrali 5:6. Zmęczeni, wyszli z holotrenera i wyłożyli się na cudownie chłodnej posadzce. Leżeli w milczeniu, tylko Scheda jak zwykle coś trajkotała („jak zwykle” oprócz momentów, kiedy robiła się cicha i spokojna – Snow Kids nadal nie dowiedzieli się, co było tego przyczyną). Aarch wyszedł przed nich i swoim zwyczajem zaczął dreptać w tę i we w tę.
– Do naszego meczu zostały trzy tygodnie. Wiem, dla was może to i dużo, ale dla mnie to tylko sekundy. Radzicie sobie z Deaths lepiej, niż przypuszczałem, ale pamiętajcie, że ćwiczycie tylko z hologramami. Prawdziwi Deaths są dużo lepsi, dlatego nie możecie spoczywać na laurach, tylko ćwiczyć dalej. Musicie do perfekcji opanować sztukę polegania na sobie, tworzenia jednej całości, a kapitan powinien wami dowodzić i motywować. To najskuteczniejsza taktyka wobec Deaths – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Rozumiecie?
– Rozumiemy! – huknęli zawodnicy.
– Świetnie. Dobra, koniec na dzisiaj. Idźcie na obiad, a po południu poćwiczycie z Dame Simbai.
Snow Kids szybko się przebrali i ruszyli w stronę kuchni. Scheda, która nieprzerwanie trajkotała, nagle umilkła.
– Idę trochę na powietrze – powiedziała do drużyny, która spojrzała na nią z uniesionymi brwiami. – Jestem zmęczona, trochę się przewietrzę i wrócę. Spotkamy się na obiedzie.
Pobiegła w przeciwną stronę, a Snow Kids odprowadzili ją wzrokiem.
– Nie uważacie, że te jej zniknięcia i zmiany są… dziwne? – spytał Thran. – Zupełnie jakby była dwoma zupełnie innymi osobami!
– Więc to sprawdźmy – zarządził Micro Ice. – Kto idzie ze mną?
Nikt się nie zgłosił, bowiem po treningu wszyscy umierali z głodu. Trochę rozeźlony Micro Ice założył ramiona na piersi i oświadczył, że sam to sprawdzi. Ruszył w kierunku wyjścia z Akademii, tą samą stroną, którą szła Scheda. Micro się domyślił, że dziewczyna wyszła tylnym wyjściem, więc to tam skierował swoje kroki. Już z daleka dojrzał znajomą czarną czuprynę, ale kiedy podszedł bliżej, okazało się, że Scheda z kimś rozmawia.
Z kimś, kto wyglądał identycznie jak ona.
Scheda miała siostrę bliźniaczkę!
– A… ale jak to? – wyjąkał Micro, zanim zdołał zastanowić się nad sensem tych słów.
Obie Schedy odwróciły się jak na komendę w jego stronę. Jedna z nich pokręciła głową i powiedziała:
– Prędzej czy później ktoś odkryłby nasz sekret, więc powiemy ci. Jak pewnie się domyśliłeś, jesteśmy bliźniaczkami. Obie bardzo chciałyśmy dostać się do Snow Kids, więc kiedy mojej siostrze się to udało, wykazała ona dużą lojalność i się podmieniałyśmy co jakiś czas. Ale mamy inne charaktery, więc szybko domyśliłyśmy się, że niedługo nas nakryjecie.
– A… ale… która jest która?
Scheda, która przed chwilą mówiła, postąpiła krok w stronę Micro Ice’a.
– Ja jestem Eva, czyli ta cicha i spokojna. A ta rozgadana i roztrzepana to prawdziwa Scheda. Łapiesz?
– Ła… łapię. – Micro Ice pokiwał głową. – Ale jak mam was rozróżnić? Jesteście identyczne!
– Żaden problem! – zatrajkotała Scheda. – Skoro nas nakryłeś, pójdziemy przyznać się przed całą drużyną i Aarchem, on nas na pewno zrozumie, a jak już obie zamieszkamy w Akademii, to po prostu będziemy nosić inne ubrania, czym ty się przejmujesz, Micro, skoro…
– Więc chodźmy – przerwała jej Eva, a potem cała trójka weszła do Akademii.

– Czy mi się dwoi w oczach?
– Dwie?
– Ale jak to?
– Nie wierzę!
– To niemożliwe!
– Dlaczego nam nie powiedziałyście?
Tak mniej więcej wyglądała reakcja Snow Kids i Aarcha, kiedy dowiedzieli się prawdy o Schedzie i Evie. Po długiej dyskusji zgodnie postanowili, że dziewczyny zostaną w Akademii, a jedna z nich będzie siedzieć na ławce rezerwowej. Obie niezmiernie się ucieszyły, a do pokoju dziewcząt zostało wstawione dodatkowe łóżko, przez co zrobiło się tam dość ciasno, ale nikomu nie zdawało się to przeszkadzać.

***

*oddala się, aby... nieważne* xP


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Śro 8:59, 14 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Pią 14:46, 16 Paź 2009    Temat postu:
 
Na początek muszę napisać parę słów wyjaśnienia, bo w tym rozdziale starałam się określić wiek Snow Kids. Wiemy, że w pierwszej serii mieli oni po 15 lat, a Rocket skończył 16 wiosen. Pomiędzy pierwszą a drugą serią są 4 lata różnicy, więc w czasie drugiego sezonu Snow Kids mieli po 19 lat. Koniec drugiego sezonu i początek mojego opowiadania różnią 2 miesiące, czyli właściwie nic się nie zmienia.
Dlaczego to wyliczałam? Bo w tym rozdziale ktoś będzie obchodził urodziny i od razu uprzedzam - antyfani hucznych imprez mogą być niezadowoleni. xP

***
Rozdział dwudziesty: Dwudziestolatek

Tia weszła do Akademii i chuchnęła w zmarznięte palce. Właśnie wróciła od swoich rodziców. Zdjęła kurtkę i ruszyła korytarzem. Po drodze spotkała Micro Ice’a, który całował się się z Yuki. Tia odchrząknęła, a para odskoczyła od siebie jak oparzona.
– Sorry, że przeszkadzam, ale muszę z wami pogadać, a ktoś nie może się o tym dowiedzieć – powiedziała pomocniczka.
– Tak? – Yuki uniosła brwi.
– D’Jok ma jutro urodziny…
– Wiemy – odpowiedzieli równocześnie.
– Tak, ale pomyślałam, że możemy coś dla niego przygotować… – Na twarzy Tii pojawił się chytry uśmieszek.
– Przyjęcie-niespodzianka?
Blondynka skinęła głową.
– Proponuję, żebyśmy po prostu udawali, że nic się nie dzieje, a wieczorem zrobimy jakąś niespodziankę, co wy na to?
– Ja jestem za. – Yuki skinęła głową. Micro Ice też. – Kupiłaś już prezent?
– Taaak… Mam nadzieję, że mu się spodoba… – Tia uciekła wzrokiem, ale ani Yuki, ani Micro Ice tego nie zauważyli.
– Chodź, my też musimy coś kupić. – Rudowłosa pociągnęła swojego chłopaka za rękę. – Musimy się streszczać, dzisiaj chcę się wreszczcie pofarbować.
Wyszczerzyła się do Tii, a potem oboje oddalili się. Pomocniczka westchnęła i weszła do swojego pokoju. Scheda i Eva siedziały na podłodze i oglądały jakieś zdjęcia.
– Cześć – mruknęła Tia. – Co robicie?
– A, przeglądamy stare fotki. – Eva (którą Tia rozpoznała po niebieskiej koszulce; Scheda miała zieloną) zgrabnym ruchem zebrała wszystkie zdjęcia i przycisnęła je do piersi. – Obiło nam się o uszy, że ktoś ma jutro urodziny, to prawda?
– Tak. D’Jok jutro kończy dwadzieścia lat.
– Próchno – zachichotała Scheda. – Co szykujemy? Bo moglibyśmy…
– Przyjęcie-niespodzianka – przerwała jej Tia. – Po prostu udajemy, że nie pamiętamy o jego urodzinach, a wieczorem robimy balangę. Tylko się nie wygadajcie! – Te słowa skierowała w stronę Schedy, która posłusznie zasalutowała.
– Co byśmy mogły mu kupić… – Eva podparła podbródek na zaciśniętej pięści. – Chodź, Scheda, popatrzymy w centrum handlowym… Tia, idziesz z nami?
– Nie. – Dziewczyna rzuciła się na swoje łóżko i sięgnęła po odtwarzach muzyki. – Ja już mam prezent, a wam będę tylko przeszkadzać… Ale mam prośbę: powiecie Markowi, Thranowi i Ahito? Ja zajmę się Aarchem, Simbai i Clampem.
– Spoko. – Scheda wyszczerzyła się do Tii, a potem siostry ubrały się i już ich nie było.

Yuki stała przed lustrem i drżącymi rękoma sięgała do ręcznika, który miała na głowie. Właśnie miała przekonać się, jaki efekt osiągnęło jej farbowanie. Powoli odwinęła turban i jeszcze wolniej ściągnęła ręcznik. Gdy zobaczyła siebie w lustrze, donośnie krzyknęła.
Jej włosy były soczyście zielone.
Do łazienki wbiegła Tia. Gdy zobaczyła przyjaciółkę, również krzyknęła, a potem podeszła do niej i dokładnie obejrzała idealnie zielone włosy Yuki.
– Jej… – wykrztusiła w końcu.
– „Jej”?! – powtórzyła piskliwie bramkarka. – „Jej”?! Moje włosy miały być blond, a nie jakieś zielone!
– Przynajmniej do oczu ci pasują… – zaryzykowała stwierdzenie Tia.
– „Do oczu”?! „Do oczu”?! Boże, co ja teraz zrobię? Ta farba jest niezmywalna! Będę musiała sciąć się na zero! Tia, co ja mam robić?! – Z oczu Yuki obficie poleciały łzy. Tia objęła przyjaciółkę.
– Nic się nie martw – pocieszyła ją. – Coś wymyślimy. Na razie chodź w chustce i czapce.
– Ale jak to będzie wyglądać – Yuki przełknęła łzy – gdy będę paradować po Akademii w chustce?
– Nikt się z ciebie nie będzie śmiał – powiedziała Tia stanowczo. – Chodź. – Pociągnęła ją za ramię i wyszły z łazienki. – Oryginalność jest teraz w modzie…
– Ale nie taka! – zaszlochała niegdyś rudowłosa.
Do pokoju weszły Eva i Scheda. Yuki zakryła głowę rękoma, ale i tak było widać zielone kępki włosów. Bliźniaczki jak na komendę uniosły brwi. Scheda już nabierała powietrza, żeby się roześmiać, ale Eva dyskretnie kopnęła ją w kostkę.
– Nieudany efekt farbowania? – spytała Eva, siadając obok Yuki i kładąc jej dłoń na ramieniu. – Biedactwo…
– Pamiętam, jak kiedyś też się farbowałam i wyszły mi niebieskie włosy, pamiętasz, Eva? Ale na szczęście farba była zmywalna i wszystko dobrze się skończyło, bo jakbym wyglądała, paradując po mieście z niebieskimi włosami? Yuki, nie rozpaczaj, tylko idź zmyj farbę, nie ma co płakać!
Na te słowa Yuki rozszlochała się jeszcze bardziej.
– Farba jest niezmywalna – wyjaśniła cicho Tia, na co Scheda zamilkła.
– Heeej! – Nagle do pokoju wpadł Mark, a za nim Micro Ice i Thran, przykuśtykał też Ahito. – O żesz ty… – dodał na widok Yuki.
– Daj sobie siana – skróciła go Eva. – Po co znowu przyleźliście?
– Dzięki za miłe powitanie – sarknął Micro Ice. – Przyszliśmy, żeby obgadać sprawę z tymi urodzinami. Mamy trochę czasu, bo wygoniliśmy D’Joka do sali treningowej. Clamp obiecał, że go wymęczy – dodał z wyraźną satysfakcją.
– Za chwilę będą tu Aarch i Simbai – wtrącił Ahito, siadając na łóżku Schedy.
Ledwie skończył wypowiadać te słowa, a do pokoju wpadli dorośli. Teraz zrobiło się tutaj naprawdę ciasno, więc szybko znaleźli sobie jakieś siedziska.
– No i co, macie jakiś pomysł? – spytała Dame Simbai, poprawiając okulary.
– Jak mówiłam, po prostu będziemy udawać, że zapomnieliśmy o urodzinach D’Joka – powiedziała Tia.
– Co go na pewno zirytuje… – dodał Micro.
– …i będzie wkurzony… – wtrącił Thran.
– …a my wtedy pod jakimś pretekstem zaciągniemy go do świetlicy… – dorzucił Mark.
– …i zrobimy balangę-niespodziankę – zakończyła Scheda z uśmiechem.
– Balanga… – Aarch złapał się za głowę. – Znowu będziecie hałasować do rana, człowiek się nawet nie wyśpi, Jezu…
– Aarch, nie bądź takim sztywniakiem. – Simbai sprzedała mu sójkę w bok. – Niech się dzieciaki zabawią, należy im się. A więc – zwróciła się do zawodników – nasza rola polega na siedzeniu cicho?
– Dokładnie – rzekła Eva. – My zajmiemy się resztą.
Snow Kids wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zapowiadała się niezła impreza.

D’Jok zamachnął się i po raz kolejny posłał piłkę do siatki. Dochodziła jedenasta wieczorem, a Clamp męczył go od kilku dobrych godzin. Chłopak zaczynał już mieć podejrzenia, że technik po prostu zostawił go samemu sobie, ale szybko pocieszył się myślą, że przecież już jutro ma urodziny. Nie mógł się doczekać prezentów od drużyny, strasznie ciekawiło go, co dostanie. Kiedy wreszcie Clamp wypuścił go z holotrenera, jak na skrzydłach poleciał do pokoju, żeby trochę powęszyć, ale pomimo sprytnej sztuki manipulacji, której nauczył go Sonny, niczego nie wycisnął ani od Marka, ani od Micro Ice’a. Trochę rozeźlony, położył się spać, a kiedy rano się obudził…
…czekało go niemiłe zaskoczenie.
Wszystko wskazywało na to, że obudził się pierwszy, bo pokój wypełniało chrapanie jego współlokatorów. D’Jok zerknął na zegarek – była równa piąta pięćdziesiąt pięć, czyli od prawie sześciu godzin miał dwadzieścia lat. Dziwnie się z tym czuł. Rozejrzał się po pokoju – nigdzie żadnych prezentów, a Micro Ice i Mark beztrosko spali. D’Jok z powrotem ułożył głowę na poduszce i przez jakieś pół godziny próbował zasnąć, ale nic z tego. Wreszcie, zrezygnowany, wygramolił się spod kołdry i cicho opuścił pokój. Miał zamiar rozejrzeć się po Akademii, żeby sprawdzić, czy aby na pewno drużyna nigdzie nie schowała prezentów.
Idąc korytarzem, nagle o coś się potknął. Mało się nie przewróciwszy, kopnął puszkę, o którą się potknął, a ta narobiła mnóstwo hałasu.
– Co za debil zostawił tę puszkę na środku… – zamilkł jednak, gdy sobie przypomniał, że to właśnie on wyrzucił opakowanie, bo nie chciało mu się szukać kosza. D’Jok rozejrzał się szybko, czy aby nikogo nie obudził i skierował swe kroki do świetlicy.
Po dokładnym przeszukaniu Akademii, trwającym prawie godzinę, zrezygnowany D’Jok musiał stwierdzić, że drużyna dostała nagłej amnezji i o nim zapomniała. Gdy wrócił do pokoju, Micro Ice i Mark już wstali, ale nie szykowali się na trening. Żaden z nich nawet nie złożył życzeń współlokatorowi, który zmarszczył brwi.
– Nie ma treningu? – spytał.
– No – odpowiedział mu Micro Ice, gramoląc się spod kołdry. – Bodajże Aarch musiał gdzieś pilnie wyjechać. A ty gdzie byłeś?
– Eee… w… toalecie! – skłamał naprędce D’Jok.
– W toalecie? – Micro uniósł brwi. – Kibel masz pod nosem!
– Nie twój interes – warknął D’Jok i zrzucił z siebie bluzę, którą założył, szperając po Akademii. Będąc w samych bokserkach, wślizgnął się pod kołdrę i sięgnął na szafkę nocną, gdzie znajdowała się do połowy przeczytana książka. – O co wam chodzi? – dodał, kiedy Micro Ice i Mark wciąż świdrowali go spojrzeniem.
– O nic – odpowiedział czarnoskóry, niby spokojnie, ale ze słyszalną satysfakcją w głosie. Wstał i sięgnął po koszulkę leżącą na podłodze, kiedy jednak ujrzał, że cała jest w tłustych plamach, wrzucił ją do kosza na brudne ciuchy i udał się do swojej szafy. – Po prostu zastanawiamy się, czemu jesteś taki wkurzony – dodał, ściągając z półki beżową koszulkę polo.
– Nie jestem wkurzony! – warknął D’Jok i odłożył książkę, po czym też udał się do swojej szafy. Wyciągnął biały, szeroki T-shirt z zabawnym nadrukiem i zaczął krążyć po pokoju w poszukiwaniu jakichś spodni. Wreszcie wydobył sprane dżinsy z obniżonym krokiem, narzucił na siebie tę samą szeroką ciemną bluzę, w której buszował po Akademii i bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając za sobą powiew złości.
– Super! – wyszczerzył się Micro Ice do Marka. – Idzie nam zgodnie z planem.
– No – przyznał Mark, wkładając oliwkowe spodnie. – Wstajesz?
– Wstaję, wstaję. – Micro wydobył spod łóżka ciemną, powyciąganą koszulkę, jakieś stare dżinsy i bluzę i włożył je na siebie. – Lepiej poszukajmy szanownego jubilata, jeśli się zorientuje, już po nas.
– Okej. Ale ja najpierw idę coś zjeść.
– Udław się.
– Dzięki – sarknął Mark i wyszedł z pokoju. Micro Ice uczynił to zaraz po nim.

Tymczasem Yuki stała przed lustrem i z rozpaczą wpatrywała się w swoje zielone włosy. Nie spała całą noc, obmyślając przeróżne sposoby, jak pozbyć się tego cholerstwa, niestety, realne było tylko ścięcie się na zero albo noszenie czegoś na głowie. Zrozpaczona bramkarka wyszła z łazienki, szurając podeszwami. Wszyscy już poszli na śniadanie. Yuki była im wdzięczna za to, że jej nie wyśmiali. Tylko D’Jok nie widział jej nowej fryzury, ale dziewczyna była prawie pewna, że zaakceptuje jej nowy wygląd. Przypominając sobie o dzisiejszej misji, bramkarka przywołała na twarz szeroki uśmiech i wkroczyła do kuchni.
D’Jok, który właśnie przełykał muesli, zakrztusił się nim i zaczął kaszleć, aż z oczu pociekły mu łzy. Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy Micro Ice z całej pary przyłożył mu w plecy.
– Coś… ty zrobiła? – wycharczał D’Jok do Yuki.
– Nie udawaj idioty! – warknęła dziewczyna. – Dobrze wiesz, że nie wyszło mi farbowanie!
– Spoko, nie najeżaj się tak… – próbował ją uspokoić rudowłosy, ale Yuki tylko gniewnie obok niego przeszła i usiadła obok Tii. Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, kiedy D’Jok odwrócił wzrok.
Wkurzanie kapitana drużyny było łatwiejsze, niźli się spodziewali.

Po południu Aarch ciągle nie wracał. D’Jok, porzuciwszy już nadzieję o prezentach, poczłapał za resztą drużyny, która zamierzała obejrzeć Wiadomości Arkadia. Na ekranie pojawiła się twarz Norka.
– Witam w popołudniowym wydaniu Wiadomości Arkadia! Najświeższą nowinką niewątpliwie jest to, że cena za głowę Sonny’ego Blackbonesa znowu wzrosła: teraz wynosi dwadzieścia milionów kredytów!
– Super – burknął D’Jok.
– Cena na pewno jest bardzo kusząca, ale należy pamiętać, że przywódca Piratów nie da się tak łatwo schwytać: możemy podejrzewać, że jest w stanie popełnić najcięższe przestępstwo, aby tylko pozostać na wolności. Przypomnijmy, że na Blackbonesie ciążą naprawdę poważne zarzuty: kierowanie grupą przestępczą, wymuszanie haraczy, wielokrotne pobicia, morderstwa, kradzieże, włamania oraz zniszczenie stadionu Genesis. Jeszcze raz: cena za schwytanie Sonny’ego Blackbonesa wynosi dwadzieścia milionów kredytów, a sam przywódca Piratów jest skazany na śmierć na krześle elektrycznym.
– Super – powtórzył D’Jok.
– Tak, na pewno nikt nie może czuć się bezpieczny, kiedy ten najbardziej poszukiwany człowiek w galaktyce jest na wolności – dodała Callie, która pojawiła się na ekranie. – Blackbones nie ma skrupułów, zrobi wszystko, aby dostać to, czego pragnie, dlatego też ostrzegamy w imieniu Technoidu i policji: miejcie oczy i uszy szeroko otwarte oraz nie wychodźcie z domu po zmroku! A teraz przejdźmy do tematu…
– Kurczę, stary! – Micro Ice popatrzył z szacunkiem na D’Joka. – Że też cię jeszcze nie przyskrzynili…
– Daj spokój. – Rudowłosy założył ramiona na piersi i wbił wzrok w ekran.
Tia przygryzła wargę. Następnie wstała i zarzuciła na siebie sweter.
– Muszę zadzwonić – wyjaśniła.
Gdy tylko znalazła się na korytarzu, nacisnęła kilka przycisków w swoim przenośnym komunikatorze, a po chwili nad nim ukazała się twarz matki Tii.
– Kochanie, co się stało? – spytała kobieta.
– Wiesz, co się stało. Obiecałaś mi!
– Tia, negocjacje nie trwają kilka minut. To długa rozmowa, którą musimy poprzeć argumentami, i to naprawdę mocnymi.
– Więc czemu teraz nie dyskutujecie?
– Bo mamy chwilę przerwy. Muszę cię jednak poinformować, że jak na razie wszystko zmierza w dobrym kierunku.
– Świetnie. Dziękuję, mamo. Nie zawalcie sprawy.
– Możesz na nas liczyć, kochanie.

Około osiemnastej Snow Kids (oprócz D’Joka, który był u Mai) razem z Aarchem, Simbai i Clampem zebrali się w świetlicy.
– Kiedy D’Jok wróci – mówiła Eva – Micro Ice i Mark idą do swojego pokoju, a reszta idzie do sali, gdzie ma odbyć się impreza i wszystko szykuje. Chłopaki siedzą u siebie, kiedy nagle wpada Thran i oznajmia, że Aarch chce wszystkich widzieć. Wtedy chłopak ciągną szanownego jubilata do sali, a my gasimy światło i szykujemy prezenty. A potem już standardowo, składamy życzenia, wręczamy prezenty i bawimy się. Jasne?
– Jak słońce – odrzekł Micro Ice, a następnie podszedł do okna. – Dżiss, on wraca!
– Okej, wszyscy na stanowiska! – zarządziła Yuki. Mark i Micro pobiegli do swojego pokoju, a reszta do specjalnej sali, gdzie miała odbyć się impreza. Chłopcy, gdy tylko wbiegli do pokoju, od razu jak gdyby nigdy nic rzucili się na łóżka. Micro zaczął męczyć jakąś grę, a Mark sięgnął po jedną z gazet i otworzył ją na losowej stronie. Wtem do pokoju wszedł D’Jok. Na dworze chyba musiało być zimno, bo policzki chłopaka były zaróżowione od mrozu, a on sam dźwigał pod pachą spory pakunek.
– Co to? – spytał beztrosko Micro Ice.
– Nic takiego – odpowiedział cicho D’Jok. – Mark, dlaczego czytasz gazetę do góry nogami?
– Eee… – Chłopak najwyraźniej się zmieszał. – Bo tak wydrukowali odpowiedzi do quizu.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i do środka wpadł zdyszany Thran.
– Chłopaki, słuchajcie, Aarch chce nas widzieć w tej dużej sali! – sapnął.
– Dlaczego? – zdziwił się D’Jok.
– Nie wiem, ale to podobno coś ważnego – odpowiedział mu obrońca. – Radziłbym wam się pospieszyć, wiecie, jaki jest Aarch. Ja lecę!
Wybiegł z pokoju, a Micro Ice, D’Jok i Mark ruszyli za nim. Kiedy minęli pokój odpraw, D’Jok przystanął.
– Nie idziemy tutaj? – spytał.
– Nie słyszałeś Thrana? – odpowiedział pytaniem Micro Ice. – Aarch chce nas widzieć w dużej sali.
Kiedy tam dotarli, przywitała ich ciemność. Mark kichnął (co było znakiem, że D’Jok przyszedł i wszyscy mają już być gotowi), a potem zapaliło się światło i oczom chłopców ukazała się cały zespół śpiewający „Sto lat” i z prezentami. Mark i Micro Ice szybko dołączyli do chóru śpiewających, a sam jubilat wyglądał, jakby był po paru „głębszych”, bo na jego twarzy malowało się stan błogiego przypominania sobie o czym wspaniałym.
– Ja… nie wiem, co powiedzieć – wydukał zaskoczony, kiedy zaśpiewano mu to, co miano zaśpiewać („Sto lat”, „Happy birthday” i „Niechaj gwiazdka pomyślności” ze „wspaniałą” solówką Micro Ice’a).
– Nie mów nic. – Scheda i Eva mocno go wyściskały. Zaraz po nich Yuki, a Tia pocałowała go prosto w usta. Chłopakom nie wypadało się ściskać jak dziewczyny, więc wymienili typowe chłopięce uściski, a potem nadszedł czas na prezenty.
D’Jok nie mógł narzekać – w tym roku miał niezły połów (chociaż i tak nic nie mogło równać się z jego osiemnastymi urodzinami, kiedy to zgodnie z tradycją musiał wypić osiemnaście kieliszków wódki pod rząd i dostał paskiem po tyłku osiemnaście rasy): najnowsza płyta jego ulubionego zespołu od Schedy i Evy, kubek z napisem „Pier…lę, nie robię” od Micro Ice, koszulka z napisem „Szef wszystkich szefów” i perfumy od Yuki, kufel na piwo z logiem Snow Kids od Marka, książka od Thrana i Ahito oraz grę komputerową i ogromną czekoladę od Aarcha, Simbai i Clampa, a dodatkowo album ze zdjęciami jego matki robiony przez Mayę od niej samej.
– D… dzięki – wydukał, czując dziwną gulę w gardle. O nie, teraz nie mógł się poryczeć!
– Dobra, ludzie, bawimy się! – Micro Ice wybawił go z opresji. Została włączona głośna muzyka, a parkiet szybko się wypełnił tańczącymi.
– Prezent ode mnie dostaniesz później – szepnęła uwodzicielsko Tia do D’Joka, ale ten jej nie słyszał ze względu na hałas.
Ponieważ Aarch, Simbai i Clamp szybko się ulotnili, Snow Kids poczuli się swobodnie. Polał się alkohol, a do Akademii przyszli znajomi drużyny ze wszystkich stron, toteż teraz na imprezie bawiło się około trzydziestu osób. Około dziesiątej wszyscy byli już „ciepli”, ale bawili się doskonale.
Sonny Blackbones w kapturze na głowie wychylał się przez framugę wejścia do sali i obserwował bawiącą się młodzież. Widział Micro Ice’a, który stojąc na stole starał się przekrzyczeć muzykę, widział mnóstwo nieznanych osób… Nagle dostrzegła go Tia. Dziewczyna puściła oczko do Sonny’ego i wtopiła się w tłum.
– Twój tata! – wydarła się do ucha D’Joka, odciągnąwszy go na bok.
– Co mój tata?
– Czeka na ciebie!
Rudowłosy uśmiechnął się pod nosem i ruszył w kierunku wejścia do sali. Rzeczywiście, zza framugi wyglądał Sonny. On też się uśmiechał, ale mina mu zrzedła, kiedy zobaczył, że jego syn niebezpiecznie się chwieje na nogach. Po chwili jednak znowu cwanie się uśmiechał.
– Wszystkiego najlepszego! – ryknął, kiedy chłopak do niego podszedł.
– Dzięki!
– Chodź, pogadamy. – Sonny pociągnął D’Joka za rękę i zaprowadził wgłąb korytarza. Dudnienie muzyki wciąż było słyszalne, ale przynajmniej można było bez przeszkód porozmawiać. – D’Jok, muszę ci coś powiedzieć…
– No to wal. – Na twarzy chłopaka, mimo upojenia alkoholowego, odmalowało się skupienie.
– Nie będę owijał w bawełnę: ściągnęli ze mnie zarzut zniszczenia Genesis.
– Serio?! – Młody chyba nie dowierzał. – Ale… tak po prostu?
– Powinieneś podziękować Tii, bo to właśnie jej rodzice załatwili mi jeden zarzut mniej.
– Przecież i tak jesteś poszukiwany.
– Ale teraz powinni mi dać spokój i wszystko wróci do normy, rozumiesz? Już nie będę musiał ciągle się ukrywać!
– To super! Dobra, ja lecę, bo znowu Micro Ice coś odwali…
Sonny pocałował syna w czoło, a potem D’Jok pobiegł w stronę sali, gdzie odbywało się przyjęcie.
– Tylko nie przesadzaj z alkoholem! – krzyknął za nim Sonny, ale młody już go nie słyszał.

***

Trochę za mało opisałam tej imprezy. Ale co tam - ciąg dalszy i skutki będą w rozdziale następnym. (;


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Sob 13:59, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Sob 14:11, 17 Paź 2009    Temat postu:
 
Po rozmowie o alkoholu z Julą, postanowiłam, że znowu poznęcam się nad biednymi Snow Kids. Zresztą, zobaczcie sami...

***
Rozdział dwudziesty pierwszy: Cisza przed burzą

D’Jok wpadł do sali i zaczął ją przeczesywać, poszukując znajomej, jasnej czupryny. Wreszcie ją odnalazł; podbiegł do Tii, objął ją i nagle i mocno pocałował. Dziewczyna, początkowo trochę zaskoczona, szybko zorientowała się, o co chodzi jej chłopakowi.
– Dziękuję – wyszeptał. – Nigdy w życiu nie dostałem lepszego prezentu.
– Chcę, żebyś był szczęśliwy – odszepnęła Tia, przytulając się do niego.
– Ja też tego chcę dla ciebie.
Nawet nie zauważyli, a już miarowo kołysali się w rytm wolnej piosenki, którą teraz puszczono. Wokół nich potworzyły się pary: Micro Ice bujał się z Yuki, Mark z jakąś wysoką blondynką, której imienia nie znał, Thran z Ahito (obaj chłopcy byli tak wstawieni, że nawet tego nie zauważyli) i dużo więcej par, których imion nie trzeba wyliczać.
Kiedy ta romantyczna piosenka się skończyła, puszczono szybki i dynamiczny kawałek. Między Tią a D’Jokiem niemal natychmiast wyrósł Micro Ice, który porwał dziewczynę do tańca. D’Jok, trochę zirytowany, usiadł przy jednym ze stolików, przy którym siedziało trzech znajomych jubilata jeszcze ze szkoły: Vigo, barczysty brunet o ciemniejszej karnacji, Charlie, drobna szatynka o twarzy obsypanej piegami i Zero, do którego wszyscy zwracali się po ksywce (jego prawdziwe imię znali tylko nieliczni).
– Sto laaat! – zapiała Charlie, sadzając D’Joka koło siebie. Była już nieźle wcięta.
– Częstuj się. – Vigo postawił przed nim kieliszek z wódką. – Do dna, stary, do dna!
D’Jok wypił i poczuł palenie w gardle, a potem przyjemne ciepło w żołądku. Taaak, był pewien, że w towarzystwie takim jak Vigo, Charlie i Zero miło spędzi najbliższe chwile.

Dochodziła trzecia nad ranem, a impreza wciąż trwała. Większość już poległa, zasypiając po kątach (Thran i Ahito), niektórzy parami wychodzili z sali, by robić rzeczy, o których nie należy wspominać (Micro Ice i Yuki), jeszcze inni okupowali łazienkę, by zwymiotować (Mark i D’Jok), a reszta jeszcze się bawiła (Scheda, Eva, Tia).
Aarch już porzucił nadzieję o nocy, którą będzie mógł spokojnie przespać. Nie dość, że po JEGO Akademii kręciło się mnóstwo nieznanych mu osób, to jeszcze wciąż dudniła głośna muzyka. A o poranku Aarch nawet nie chciał myśleć, bo zapowiadał się strasznie – usuwanie gości, którzy przysnęli po kątach, dobudzanie drużyny na trening, a przede wszystkim SPRZĄTANIE. Jednak tym Aarch nie miał zamiaru się zajmować. Snow Kids nawarzyli tego piwa, to niech je teraz wypiją. Wzdrygnął się – porównanie z piwem nie było udane, bo wszyscy jego zawodnicy byli nieźle wcięci i na pewno nie będą skorzy do treningów. Kolejny dzień w błoto…
Tymczasem Mark, który już całkowicie stracił jasność umysłu, dosłownie wtoczył się do sali razem z D’Jokiem, który znajdował się w stanie niewiele lepszym od przyjaciela (chyba po prostu miał twardszą głowę). Obaj chłopcy rzucili się do stolika, gdzie stał alkohol, a potem ostatecznie urwał im się film.

Kiedy D’Jok obudził się rano, pierwszym, co poczuł, był niesamowity, niewyobrażalny wręcz ból głowy, który pulsował i sprawiał, że chłopak czuł się, jakby zaraz miało mu rozsadzić czaszkę. Powoli otworzył oczy i niemal natychmiast uderzyła go jaskrawa biel bijąca prosto w oczy. Po chwili jednak biel przerzedziła się i D’Jok rozpoznał kontury mebli w układzie, który znał, więc chyba znajdował się w swoim pokoju. Mozolnie uniósł głowę i rozejrzał się wokół. Tak, to niewątpliwie był jego pokój, a on w ubraniu leżał na swoim łóżku. Ujrzał Micro Ice’a i Marka, którzy też powoli unosili głowy i nieprzytomnym wzrokiem wodzili wokoło.
– Cosieeessstałooo? – wybełkotał Micro Ice, co dla dwóch pozostałych chłopców było jak ryk prosto w ucho. – Csssemu mnie tak głowaaaboliii?
Nikt mu nie odpowiedział. D’Jok jako pierwszy odważył się wstać. Powoli usiadł na łóżku, a w głowie mu się kręciło. Zamrugał parę razy i stwierdził, że nic mu nie jest. Kiedy oparł się stopami na podłodze, wydawało mu się, że gdzieś obok wybuchła bomba, a każdy kolejny chwiejny krok był kolejnymi wybuchami. Wreszcie D’Jok dotarł do szafy i oparł się o nią.
– Ja nie wytrzymięęę… – wymamrotał. – Miwodyyy dajcieee…
– Która gosinaaa? – wybełkotał Mark, też się powoli podnosząc. Micro sięgnął po zegarek.
– Dwudziesta piątaaa sześciąąąt trzy… A może dziesiąta tooo? A nieee wiem… – Machnął ręką i opadł na poduszkę.
D’Jok, który wciąż opierał się o szafę, puścił ją.
– Ja dięęę… ęid… idę… po wdę… wodę… do Dema… Dame Simbai… – oznajmił i z tym mocnym postanowieniem wyszedł z pokoju. Zanim doczłapał do gabinetu lekarki, minął dobry kwadrans. Okazało się, że już Thran, Eva, Scheda, Tia i Ahito korzystają z dobroczynnego działania leków przeciwbólowych Dame Simbai. – Ooo… widzę, że nie jesteeem… jedyny…
– Wrzesczzz nie taaak… – skrócił go Thran, łapiąc się za głowę. – Urie… umia… umieramy…
Simbai tylko pokręciła głową, posadziła D’Joka na kozetce i przygotowała dziewięć szklanek. Do każdej z nich nalała wody i wrzuciła musującą tabletkę, a gdy ta się rozpuściła, podała każdemu po jednej szklance. Dwie zostały dla Micro Ice i Marka, którzy za chwilę pojawili się w gabinecie.
Wywar Simbai nie przyniósł zbawiennych skutków – D’Jok, Micro Ice i Thran polecieli wymiotować, Mark stracił przytomność, Ahito zasnął… Tylko dziewczyny jakoś trzymały się w pionie.
Ten dzień miał być mordęgą.

Wreszcie wszystko zostało posprzątane, ostatni goście wywaleni, a w całej Akademii zapanowała błoga cisza, bo skacowani Snow Kids poszli do swoich pokojów i padli jak muchy. Aarch przechadzał się korytarzami i napawał tą piękną ciszą i spokojem. Nagle trener Snow Kids usłyszał z naprzeciwka zbliżające się kroki. Okazało się, że to Adin. Aarcha szczerze zaskoczył jej widok, a potęgował to fakt, że kobieta była cała zapłakana.
– Adin, skarbie, co się stało? – spytał Aarch, chwytając ją za ramiona.
– Przyjmuję twoje oświadczyny, Aarch – zaszlochała. – Jestem w ciąży.

Kolejne dwa tygodnie upłynęły w atmosferze spokoju. Snow Kids mieli zmierzyć się z Deaths już za pięć dni, ale dziwnym trafem ich niepokój był śladowy. Ale był, podobny do morskiej fali, która z daleka wydaje się być mała i niezagrażająca, a im bliżej się znajduje, tym bardziej przekonujemy się, że jest ona ogromna i niebezpieczna.
Aarch wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał od Adin. On ojcem? Zupełnie nie wyobrażał sobie siebie w tej roli. Fakt, Snow Kids byli dla niego jak dzieci, ale oni byli już dorośli i samodzielni, a przy takim maleństwu trzeba będzie wszystko robić… Ich ślub miał odbyć się już za miesiąc, ale Aarch jeszcze nikomu o tym nie powiedział, bo czuł, że musiał to sobie dokładnie przemyśleć, przetrawić… Jeszcze za wcześnie było na radość.
– Aarch, mówię do ciebie!
Trener Snow Kids nieprzytomnym wzrokiem powiódł dookoła. Dojrzał Clampa, który gniewnie w niego się wpatrywał.
– O co chodzi? – zapytał Aarch, przywołując się do porządku.
– Pytałem, co dzisiaj będziemy robić.
– Ach, tak… Włącz im Shadows.
– Aarch… Ja wywaliłem Shadows z holotrenera. – Clamp chyba się trochę zmieszał. – Oni już nie istnieją, więc pomyślałem sobie…
– Dobrze. W takim razie niech będą Rykers.
– Jak sobie życzysz – mruknął Clamp i zaczął stukać w klawisze.
Piłkę przejęły zawodniczki Rykers i od razu przeprowadziły atak na bramkę. Tia, wyzwoliwszy Oddech, wślizgiem odebrała piłkę i podała prostopadle do Marka, który zgrabnym dryblingiem wyminął jedną z pomocniczek Rykers, a następnie podał do Micro Ice’a. Niestety, zanim piłka doleciała do adresata, obrończyni przeciwnej drużyny przejęła podanie i wybiła daleko, bo aż do napastniczek. Eva (która pozostała w pierwszym składzie) próbowała zabrać im piłkę, ale została powalona falą Metalicznego Krzyku. Zamroczona dziewczyna powoli się podniosła przy pomocy Marka, ale tym samym Thran został sam na sam z atakującymi Rykers. Wiedział, że sam nie ma szans, ale spróbował odebrać przeciwniczkom piłkę, co skończyło się jego wyłożeniem na murawie. Yuki poprawiła rękawice i strzeliła kośćmi w karku. Otoczyła się Oddechem i czekała na piłkę. Strzał był silniejszy, niż myślała. Wyciągnęła przed siebie ręce i co prawda złapała futbolówkę, ale siła uderzenia była tak duża, że wciąż się cofała. W akcie desperacji wyciągnęła rękę z piłką przed siebie, tak samo, jak uczyniła w finale z Xenons. Na jej szczęście jej ręka zatrzymała się tuż przed linią bramkową.
Dziewczyna wyszła przed bramkę i mocno wybiła piłkę do góry. Tia poszybowała w powietrze, żeby ją przyjąć, i udało jej się to. Trzymając futbolówkę między nogami, opadła na ziemię i powoli ruszyła do przodu. Ze wszystkich stron nacierały na nią zawodniczki Rykers.
– Tia, do Micro Ice’a! – usłyszała wrzask D’Joka, który sam był kryty przez jedną z obrończyń Rykers. Tia, niewiele myśląc, ponownie wybiła piłkę do góry i stamtąd podała do niekrytego Micro Ice’a. Chłopak przyjął, a potem oddał strzał, zostawiając za piłką błękitny ślad. Kernor była bez szans.
Gra rozpoczęła się od środka. Tym razem piłkę przejęli Snow Kids. D’Jok z góry podał do Marka, który jeszcze w powietrzu przyjął i przewrotką oddał piłkę Evie. Dziewczyna ruszyła do przodu, mijając pomocniczkę Rykers, a potem wysunęła się aż na pole przeciwników. Kątem oka zauważyła, że Tia wściekle do niej macha. Eva podała do niej i dobrze zrobiła, bo za chwilę znów została powalona falą Metalicznego Krzyku. Nie do końca przytomna, leżała jeszcze chwilę przy murawie i dopiero potem się podniosła.
Tymczasem Tia, która była przy piłce, podała do D’Joka. Chłopak, otoczywszy się Oddechem, puścił się biegiem w kierunku bramki Rykers. Nie zauważył, że Kernor uśmiechnęła się pod nosem, zanim wyszła z bramki…
Zderzenie miało niewątpliwie porażającą moc. Fala Fluxa zalała stadion. Aarch nachylił się nad ekranem, przez który obserwował grę swojej drużyny. Dopiero kiedy fala opadła, można było zobaczyć, co się stało.
Kernor trzymała piłkę w rękach i tryumfalnie się uśmiechała, a pod nią leżał zwinięty w kulkę D’Jok. Trzymał się za brzuch, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Resztę drużyny na chwilę sparaliżowało, ale zaraz wszyscy byli przy swoim kapitanie, który już powoli się podnosił.
– Nic mi nie jest – uspokajał drużynę, chociaż wcale tak nie było. D’Jok czuł straszliwy ból w okolicach brzucha i miał ochotę zwymiotować, ale z drugiej strony nie mógł dopuścić, żeby zszedł z boiska, przecież bez niego by przegrali… – Serio. Wracajcie na swoje pozycje. Powiedziałem, na pozycje, Micro Ice! – Brunet spojrzał na niego z ukosa, ale wrócił na swoje miejsce.
Snow Kids przez ten faul wywalczyli rzut wolny. Wszyscy zgodnie pomyśleli, że przydałby się Rocket, ale ostatecznie to Mark podszedł do piłki. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Micro Ice’em, Tią i Thranem. Cała trójka ustawiła się odpowiednio, a obok Marka stanęła Eva. Gdzieś pomiędzy Micro Ice’em a Tią stanął D’Jok. Tylko Yuki obserwowała całą akcję z bramki.
Mark wyzwolił Oddech i skłonił się do strzału, ale tak naprawdę przeskoczył nad piłką. Eva podała do Micro Ice’a, który przewrotką oddał piłkę D’Jokowi, a ten chwilę ją poprowadził i wybił w powietrze do Tii, a ta głową podała do Thrana, a ten otoczył się Oddechem i traił idealnie w lewe okienko. Kernor znów nie miała szans.
– Niezła akcja – pochwalił wszystkich Aarch. – Okej, wracajcie na swoje pozycje!
– Dobrze sobie radzą – mruknął Clamp. – Ale to Rykers, nie Deaths…
– Wiem o tym. – Aarch puścił do niego oczko. – Co z ich kondycją? – zwrócił się do Simbai.
– Wszystko jest w normie, tylko z D’Jokiem nie jest najlepiej, to był brutalny faul. Sądzę, że powinieneś go chociaż na piętnaście minut zdjąć z boiska, żeby nie nastąpiły komplikacje.
– Ufam tobie, Simbai – zapewnił Aarch. – Schedo, poradzisz sobie w ataku?
– No jasne! Umiem grać na każdej pozycji, no, może nie na bramce, ale tak to…
– Świetnie, więc wejdziesz teraz na boisko – przerwał jej Aarch. – D’Jok – zwrócił się do mikrofonu, przez który mógł rozmawiać ze swoimi zawodnikami – zmieni cię Scheda.
– Jasne – mruknął chłopak, a potem przybił piątkę z dziewczyną i z wyraźną ulgą usiadł pod ścianą. – Ale nic mi nie jest! – zaczął się bronić, kiedy Simbai już się do niego zbliżała.
– Gdyby nic ci nie było, nie broniłbyś się tak – zauważyła kobieta i zaciągnęła chłopaka do swojego gabinetu na kontrolę.
Przez następne czterdzieści pięć minut skład drużyny nie zmienił się (Simbai uparła się, że D’Jok ma nie ćwiczyć do końca dnia, na co on sam zareagował pełnym żalu „łeee”), za to wynik uległ zmianie – w tym momencie Rykers prowadziły 4:3. Snow Kids grali zacięcie, chcąc chociaż wyrównać wynik, i udało im się to – Tia strzeliła czwartego gola dla swojej drużyny, siedem minut później strzelił Mark i tak oto zakończył się poranny trening.

D’Jok leżał na łóżku i czytał książkę. Reszta drużyny ćwiczyła na wieczornym treningu, a on miał wolne. Uważał to za skrajną niesprawiedliwość, bo przecież czuł się dobrze i był pewny, że mógłby grać. Czemu ta Dame Simbai musiała uprzeć się, że powinien odpoczywać? Życie jest nie fair…
Zamknął książkę i odłożył ją na szafkę nocną, a następnie wygodnie się ułożył dłonie wsunął pod głowę i zaczął bezmyślnie gapić się w sufit, a po jego głowie snuły się najróżniejsze myśli, wspomnienia i plany. Oddał się temu stanowi, w którym mózg mógł spokojnie wszystko uporządkować.
Z nostalgii wyrwało go brzęczenie komunikatora. Powoli nacisnął przycisk i zobaczył twarz ojca, a w tle słyszał jakieś krzyki i coś jakby… strzały?
– D’Jok, Harris zaatakował. Bądź gotowy, za chwilę przyleci po ciebie Artie.

***

Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie ten rozdział wydaje się być całkiem niezły, szczególnie opis imprezy i jej skutki. xD


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Sob 14:12, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Wto 18:11, 20 Paź 2009    Temat postu:
 
No, i znowu ja. (: Rozdział, który teraz wkleję, jest według mnie jednym z najlepszych (o ile nie najlepszym) w historii tego opowiadania, ale moja przyjaciółka powiedziała mi, że za bardzo znęcam się nad... nad kimś, co ja będę szczegóły zdradzać. xP No ale co ja poradzę, że mam takie coś, że zawsze najbardziej znęcam się nad ulubionymi bohaterami? No i oczywiście uwielbiam robić napinkę! Zua ja...
A, jeszcze coś - odpowiedni klimat tego rozdziału doskonale odda piosenka "New divide" Linkin Parka. Polecam. (:

***
Rozdział dwudziesty drugi: Wojna

– Aaa… ale jak to?
– Nie mogę teraz gadać. Kiedy przylecisz, wszystko ci wyjaśnię. Pamiętaj, że będziesz snajperem.
Twarz Sonny’ego zniknęła z ekranu, a D’Jok bezwiednie opadł na łóżko. Wypuścił ze świstem powietrze i zaczął gorączkowo myśleć. Co powiedzieć drużynie? W co się ubrać, żeby w razie czego odnieść jak najmniejsze obrażenia? Powinien ubrać się grubo, ale przecież na Cillo zawsze jest upalnie…
Wyjrzał przez okno i ujrzał lądujący statek powietrzny. D’Jok nie zastanawiał się nad tym, jakim cudem Artiemu udało się dotrzeć tu tak szybko, tylko w biegu naskrobał kartkę dla drużyny i wyleciał z pokoju w takich ubraniach, jakich był, bo doskonale wiedział, że czas nagli.
Biegł pustymi korytarzami, a jego kroki echem odbijały się od ścian. Wreszcie wybiegł przed Akademię i bez słowa wskoczył na miejsce obok Artiego, który od razu ruszył.
To wszystko działo się tak szybko… D’Jok dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak mocno serce obija mu się o żebra. Bał się, cholernie się bał najbliższej nocy i tego, co ona przyniesie.
– Boisz się? – Artie trafnie odgadł jego myśli.
– Jak cholera – odparł D’Jok.
– Ja też – szepnął Pirat. Chociaż D’Jok słabo go znał, kojarzył go głównie z poczuciem humoru, a nie powagą, jaką okazywał teraz. – Boję się o siebie i o nas wszystkich, ale jednocześnie wiem, że to i tak prędzej czy później musiałoby się stać.
– Jaką mamy strategię? – odezwał się D’Jok po chwili kłopotliwej ciszy.
– Sonny swoimi planami dzieli się tylko z Corso. Z tego, co udało mi się podsłuchać, będziemy używać broni palnej, a nie laserowej.
– Palnej? – zdziwił się chłopak. – Takiej z magazynkami i kulami? Przecież to przeżytek!
– Ale skuteczny. Sonny twierdzi, że w ten sposób zaskoczymy Harrisa i Aarona.
– Czyli bitwa się jeszcze nie rozpoczęła? – spytał D’Jok z nadzieją w głosie.
– Harris pierwszy rzucił granatem na nasz teren, co oznacza, że lada chwila uderzy. Przez ten czas musimy się przygotować. To uczciwe z jego strony, ale i tak pozostaje lęk, że przegramy…
D’Jok nie odpowiedział, tylko wbił wzrok w krajobraz za szybą. Wiedział już, że nie ma odwrotu, że tak czy siak będzie musiał stanąć do walki. Czuł się kompletnie nieprzygotowany. Co prawda ojciec pokazywał mu, jak obsługuje się broń, ale laserową, nie palną… Jego serce zaczęło uderzać wariackim rytmem.
Wylądowali po jakichś dwudziestu minutach. D’Jok wyskoczył ze statku i rozejrzał się wokoło; gdzieniegdzie przebiegali Piraci, nawołując na siebie, ale poza tym było spokojnie. ZA spokojnie.
– Zaprowadzę cię do bunkru Piratów – powiedział Artie i pociągnął D’Joka w prawo. Chłopak posłusznie poddał się jego woli.
W „bunkrze”, czyli małym, podziemnym pomieszczeniu, siedzieli Sonny i Corso. Ten pierwszy na widok syna podbiegł do niego i mocno go uścisnął. D’Jok nagle poczuł przypływ nadziei; wiedział, że dopóki będzie przy ojcu, dopóty nic mu się nie stanie.
– Chodź, pokażę ci twój arsenał. – Sonny puścił młodego i zaprowadził do drugiego pomieszczenia, znacznie większego, z mnóstwem regałów przy ścianach oraz stołów, a to wszystko było zawalone bronią wszelkiego rodzaju.
– Wooow… – szepnął D’Jok, kiedy Sonny podprowadził go do półki pełnej broni z dumnym podpisem „snajper”. Młody chwycił w dłonie karabin. – Śmieszny jakiś – stwierdził.
– Przyzwyczaisz się – pocieszył go Sonny, wkładając mu za pasek od spodni i do kieszeni magazynki. – Twoja rola będzie głównie polegać na tym, abyś z ukrycia zdejmował najniebezpieczniejszych członków drużyny Aarona i Harrisa, w tym ich samych.
– Mam… zabijać? – Chociaż D’Jok wiedział, że będzie snajperem, jakoś nigdy nie zastanawiał się, że będzie mordować, a myśl ta zawiązała mu żołądek w supeł.
– A czego się spodziewałeś? – Głos Sonny’ego nagle stał się szorstki i nieprzyjemny. – To jest prawo wojny, synek.

Tymczasem Micro Ice i Mark weszli do swojego pokoju. Obaj byli wymęczeni, toteż nawet nie zwrócili uwagi na nieobecność D’Joka. Po krótkiej bójce słownej dostęp do prysznica jako pierwszy wygrał Mark. Micro Ice, który tymczasem zrzucił z siebie przepoconą koszulkę poczuł dziwny niepokój. Nie wiedział dokładnie, czym to jest spowodowane, ale jakaś nieprzyjemna myśl tłukła mu się z tyłu głowy.
Nagle dojrzał karteczkę. Była pognieciona, najwyraźniej pisana w biegu. I chociaż zapisane zostały na niej tylko dwa słowa, sparaliżowały one Micro Ice’a a kilka sekund. Chłopak rozbieganym wzrokiem wpatrywał się w karteczkę, a jego dłonie drżały.
Zaczęło się.

Bitwa rozpoczęła się szybciej, niż to sobie wyobrażał. Nawet nie zauważył, kiedy Piraci rzucili granat na pole walki, co oznaczało, że są gotowi. Wdrapywanie się na wysokie drzewo, żeby zająć pozycję było dla niego tylko ciągiem kolorowych obrazów.
D’Jok, zaopatrzony w karabin maszynowy i mnóstwo magazynków, usiadł na jednym z najwyższych konarów. Od ziemi dzieliło go jakieś dwadzieścia metrów, ale gałąź wydawała się być solidna.
Pierwsze strzały padły tak niespodziewanie, że chłopak aż się przestraszył. W uszach dzwoniły mu słowa ojca: Nie wychylaj się za bardzo, oni też na pewno mają swoich snajperów. Załatwiaj tylko tych najniebezpieczniejszych, którzy będą poukrywani. Musisz mieć oczy dookoła głowy, bo na ciebie też będą polować. Uważaj na siebie, D’Jok. Wojna to nie zabawa, a ja nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało, rozumiesz? Kocham cię. A teraz idź. Idź, powiedziałem!
W pięć minut bitwa rozpoczęła się na dobre. Krzyki mieszały się ze strzałami, widok krwi krzyżował się z tryumfującymi uśmieszkami. D’Jok przyłożył broń do twarzy tak, aby wyglądać przez celownik. Nie mógł jednak dobrze wycelować; dłonie okropnie mu drżały, a serce waliło jak młot. Jeszcze raz przypomniał sobie słowa ojca: że nie przeżyłby, gdyby jemu, D’Jokowi, coś się stało… Chłopak powoli nacisnął spust. Siła odrzutu prawie zwaliła go z drzewa, ale jakoś zdołał się utrzymać. Spojrzał w dół; nie był do końca pewien, czy w kogoś trafił, ale ta pierwsza wystrzelona seria zdecydowanie go ośmieliła. Wiedział teraz, że trzeba zniszczyć Harrisa, bo to on był temu wszystkiemu winien… Piraci wcale nie byli źli – ich zmuszono do bycia złymi…
Nagle wśród walczących dojrzał znajomą twarz. Nie miał pojęcia, dlaczego rzuciła mu się ona w oczy, ale nie dało się zaprzeczyć, że znał tę osobę. Lepiej, niżby tego chciał.
Sinedd też walczył. Co gorsza, po stronie Harrisa.

Maya siedziała na kanapie z kolanami przyciśniętymi do piersi i za wszelką cenę starała się opanować drżenie na całym ciele. Drżała z dwóch powodów. Po pierwsze, nie domknęła okna i w domu zrobił się przeciąg, ale Maya nie miała ani ochoty, ani siły, żeby zamknąć otwór okienny. Po drugie, bała się. Strasznie się bała. Nie wiedziała do końca dlaczego, bo żadna wizja jak na złość nie chciała jej nawiedzić. Jednak Maya czuła podświadomy strach, miała przeczucie, że tej nocy zdarzy się coś strasznego…
Wreszcie zdobyła się na to, by podejść do okna i je zamknąć. Po drodze sięgnęła po pilota od telewizora i moment później na ekranie pojawiła się zaniepokojona twarz Callie Mistick.
– Drodzy państwo, witamy w nocnym wydaniu Wiadomości Arkadia – przemówiła minorowym głosem. – Jak dowiedzieliśmy się z naszych źródeł, przed godziną zmarł…
Mai na moment stanęło serce, a wyobraźnia podsunęła najczarniejsze scenariusze.
– …Manche Zorda, galaktycznej sławy śpiewak operowy. Znany był z występów takich jak…
Wróżbitka poczuła niewyobrażalną ulgę, zupełnie, jakby kamień ważący tonę spadł jej z serca. Odetchnęła głęboko, ale wciąż czuła nieprzyjemną myśl tłukącą się z tyłu głowy. Spojrzała na ekran, a Callie mówiła dalej:
– Poza tym wiadomość z ostatniej chwili! Niedawno temu rozpoczęła się – uwaga – wojna mafijna pomiędzy Piratami a ich wrogiem, o którym niestety nic nie wiemy… Bitwa jest zaciekła, a nasi reporterzy już są w drodze na Cillo! Niedługo na pewno zdamy państwu szczegółową relację!
Mai wypuściła powietrze ze świstem, a tonowy kamień znowu wlazł jej na serce. Wiedziała doskonale, że Sonny wciągnął D’Joka w tę całą wojnę i miała mu to naprawdę za złe. Przecież to jego syn, nie może go tak narażać na niebezpieczeństwo! Z drugiej strony jednak Maya wiedziała, że Sonny to dobry ojciec i zaopiekuje się młodym.
Ta noc miała się ciągnąć w nieskończoność.

D’Jok szybko opadł z sił. Ścierpły mu wszystkie kończyny, zrobiło się przeraźliwie chłodno (noce na Cillo okazały się być porównywalnymi z tymi na Akillianie), a ręce mdlały od nieustawicznego strzelania. Chłopak wpadł w coś w rodzaju transu: nie myślał już o niczym, tylko strzelał, dokładnie celując. Już go nie przerażał widok krwi, krzyki prawie do niego nie docierały. Choć wcześniej trzymał Sinedda na muszce, teraz były zawodnik Shadows zniknął mu z oczu, podobnie jak jasna głowa ojca. D’Jok nie musiał długo rozmyślać, żeby zreflektować się, że został zupełnie sam na tym obcym polu bitwy. Szczerze powiedziawszy, miał już dość tego wszystkiego, pragnął tylko wrócić do Akademii, a najlepiej do domu i położyć się do łóżka, a to wszystko – ta wojna, ten mecz z Deaths o jestestwo – żeby to okazało się być tylko złym snem.
Nagle usłyszał cichy trzask, ale jego zmysły, wyostrzone podczas tej walki, zarejestrowały go jako oznakę kłopotów. Chłopak, niewiele myśląc, stanął na gałęzi, na której jeszcze przed chwilą siedział, a konar pękał coraz bardziej. D’Jok wspiął się na następną gałąź i usiadł na niej. Moment później konar, na którym przed chwilą się znajdował, z hukiem spadł na ziemię. Niebezpieczeństwo zażegnane…
A jednak nie.
D’Jok poczuł niesamowity ból w okolicach brzucha, a potem otoczyła go ciemność i bezwładnie przewalił się przez gałąź z wysokości dwudziestu metrów.

– Martwię się.
– Nie możesz się frasować.
– I tak się martwię.
– Szczerze?
– Tak.
– Ja też.
Tia z lekką niepewnością spojrzała w oczy Yuki. Ona też się martwi? Do Tii nagle dotarło, że bramkarka ma na myśli co innego niż ona. Bo powodów do zamartwiania się było co nie miara.
– Dziewczyny… – rozległ się nowy głos. Był trochę niższy, więc Tia i Yuki zgodnie obstawiły, że należał on do Evy. – Wy też nie możecie zasnąć?
– Jak na załączonym obrazku – mruknęła Yuki.
– W takich okolicznościach to chyba tylko Ahito może zasnąć – szepnęła Scheda.
– Myślę, że damy radę z Deaths – powiedziała stanowczo Eva. – Co prawda ja i Scheda jeszcze nie mamy Oddechu, i to jest chyba nasz największy problem…
– No co ty! – pocieszyła ją Tia, całkiem szczerze. – Jestem pewna, że mecz z Deaths będzie wasz.
– Łatwo ci mówić – mruknęła Scheda.
– Ćśś! – uciszyła całą trójkę Yuki. – Posłuchajcie, ktoś idzie!
Rzeczywiście, na korytarzu dało słyszeć się nerwowe kroki i przyciszone głosy, zapewne należące do Aarcha i Simbai. Żadna z dziewcząt nie potrafiła określić o czym rozmawiano za drzwiami, wyłowiły jednak niektóre słowa: „pięć dni”, „kapitan”, „nieodpowiedzialny”, „Deaths”. Ani Yuki, ani Tia, ani też Scheda czy Eva nie musiały nic mówić, albowiem wszystkie doskonale wiedziały, o co chodzi.

– D’JOOOK!
Ryk Sonny’ego Blackbonesa przeciął pole walki. Przywódca Piratów, nie zważając na zagorzałą walkę, przecinał pole bitwy, aby dostać się do tego określonego drzewa.
Sonny wreszcie wybiegł z tłumu ludzi i rzucił się w kierunku drzewa, jednak było już za późno. Ciało jego syna bezwładnie łupnęło na ziemię, wznosząc do góry tumany kurzu. Mężczyzna przełknął głośno ślinę i przypadł do chłopaka.
– D’Jok, słyszysz mnie? Powiedz coś! – mówił gorączkowo. – Błagam cię, otwórz oczy! Nie możesz umrzeć, rozumiesz? Obiecałeś mi! Nie możesz!
Sonny kątem oka zauważył, że dłoń, którą położył na brzuchu chłopca, jest cała we krwi. Przywódca Piratów, zupełnie nie zważając na sytuację, zaczął po prostu gorzko płakać. Potrząsał synem, ale ten wciąż nie otwierał oczu.
– D’Jok, synek, proszę, spójrz chociaż na mnie… – zaczął ponownie swoje błagania Sonny, a młody jakby usłuchał jego prośby, bo powoli uniósł powieki.
– Kocham cię, tato… – wyszeptał prawie bezgłośnie i znowu zamknął oczy.

***

Do zobaczenia przy następnym rozdziale. (:


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Wto 18:12, 20 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Nie 17:10, 25 Paź 2009    Temat postu:
 
Jeeej, jeszcze tylko trzy rozdziały i epilog dzielą mnie od końca tego opowiadania... Jak ten czas leci...
Ostrzegam lojalnie, ten rozdział jest... dziwny. I niektórzy mogą być na mnie nieźle wściekli po jego przeczytaniu. *zerka w stronę Valkyrie* W każdym razie, życzę miłego czytania. (:

***
Rozdział dwudziesty trzeci: Koniec?

Sinedd po raz kolejny uchylił się przed ciosem. Coraz bardziej zaczynał żałować, że dał się wciągnąć Harrisowi do współpracy, z drugiej jednak strony, on dał mu schronienie i jedzenie, a po rozpadzie Shadows Sinedd nie miał gdzie się podziać.
Owszem, mógłby wymknąć się z pola walki i wrócić na Genesis, ale nie pozwalał mu na to honor. Miał dług wdzięczności wobec Harrisa, który właśnie spłacał. Na szczęście po tej wojnie oboje będą już kwita i Sinedd będzie miał święty spokój.
Znów uchylił się przed śmiertelnym strzałem jednego z Piratów. Sinedd sądził, że nie idzie mu najgorzej – do tej pory wciąż żył, więc chyba nie było tak źle…
Sinedd nie miał pojęcia, że czterdzieści metrów dalej rozgrywa się dramat.

– Nie rób mi tego, mały, błagam cię… – Sonny nie był w stanie zapanować nad łzami. Położył głowę na piersi syna i gorzko płakał. Wciąż nie mogło do niego dotrzeć, że wszystko już stracone, że młody nie żyje i już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, tak bardzo podobnego do uśmiechu jego matki… – D’Jok, ty nie możesz umrzeć, nie teraz, proszę… – szeptał jak w gorączce, jakby miał nadzieję, że coś jeszcze zmieni.
– Sonny, co ty robisz? – rozległ się głos Corso za jego plecami. – Powinieneś walczyć! – Kiedy jednak zobaczył swego przywódcę w takim stanie, natychmiast się zreflektował, że strzelił gafę. – Przepraszam, Sonny… Co z nim?
– On… on… – Blackbones nie mógł wydobyć z siebie nic więcej.
– …musi natychmiast znaleźć się u Jamesa – dokończył Corso i odciągnął Sonny’ego od ciała syna. – Sonny, proszę cię, przestań panikować, może jeszcze nie wszystko stracone…
Przywódca Piratów spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami, a jego twarz była mokra od łez. Corso poczuł się, jakby oberwał obuchem; pierwszy raz zobaczył płaczącego Sonny’ego Blackbonesa, człowieka, który nigdy się nie załamywał i zawsze znajdował wyjście z sytuacji. A teraz… teraz po prostu płakał.
Sonny bez słowa delikatnie wziął D’Joka na ręce, a potem ruszył z nim w stronę kryjówki Jamesa, który od dawien dawna był lekarzem Piratów i niejednokrotnie ratował im życie. Gdy zobaczył D’Joka, kazał Corso i Sonny’emu wracać na pole walki, ale tylko ten pierwszy wysłuchał rozkazu lekarza. Sonny został.
Po oględnym zbadaniu chłopca wyraz twarzy Jamesa nie zmienił się; wciąż był tak samo nieprzenikniony.
– I co? – spytał Sonny wilgotnym głosem.
– Nie masz powodu do niepokoju, Sonny – powiedział James, uśmiechając się lekko. – Chłopak wciąż żyje, dodam więcej: żadna z dwóch kul nie dotarła zbyt głęboko i nie uszkodziła organów wewnętrznych. Słowem, młodemu chyba sprzyja sam Wszechmocny.
– Boże… – tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić Sonny. Żadne słowa nie oddadzą tego, jak wielką ulgę i radość wtedy czuł. – Ale zaraz… dlaczego wygląda tak kiepsko?
– Osłabiony organizm – wyjaśnił James. – Zaraz wyciągnę mu te kule, względnie zaszyje się rany i chłopak powinien odżyć, jednak wybacz, ale nie wypuszczę go już na pole bitwy.
– To był idiotyczny pomysł – skarcił siebie samego Sonny. – Dobra, ja wracam. Opiekuj się nim dobrze. – Zanim wyszedł, pocałował D’Joka w czoło.
James wyciągnął ze swojej teczki urządzenie podobne do szczypiec. Oczyścił je specjalną substancją, a dziesięć minut później z bliska oglądał dwie kule wyjęte z brzucha D’Joka. Nie spoczął jednak na laurach, tylko wziął się za zaszywanie ran. Przykładał się do roboty, bo wiedział, że Sonny nie wybaczyłby mu, gdyby jego ukochanemu synowi coś się stało.
Kiedy James skończył pracę, D’Jok jak na komendę otworzył oczy.
– Co… się stało? – wyjąkał.
– Umarłeś – odparł James, uśmiechając się delikatnie.
– U… umarłem?
– Tak. A ja to święty Piotr.
– James, ty duszo nieczysta. – D’Jok słabo się uśmiechnął. Tylko lekarz Piratów miał takie specyficzne poczucie humoru. – Powiesz mi, co się stało? – Chłopak zaczął powoli podnosić się do pozycji siedzącej, ale przestał, gdy poczuł ból w okolicach brzucha, a dodatkowo James gniewnie machnął na niego ręką, żeby leżał.
– Oberwałeś dwa strzały. – Lekarz pokazał mu przezroczystą torebeczkę z dwiema kulami. D’Jok przełknął głośno ślinę. – Miałeś fart, młody, bo twój ojciec już myślał, że fruwasz między chmurkami w białej szacie, aureoli i skrzydłach, chociaż ja twierdzę, że powinieneś siedzieć u boku samego Lucka. – Spojrzał wymownie w niebo. – Ale żyjesz. Masz dosyć poważną ranę, ale do wesela się zagoi.
– Przecież ja za pięć dni gram mecz! – zaperzył się D’Jok.
– Złość piękności szkodzi, nie słyszałeś? Nic się nie bój, powinno się wygoić, najwyżej posiedzisz na ławce.
D’Jok spiorunował go wzrokiem.
– No nie patrz tak na mnie! – James uniósł ręce w defensywnym geście. – Mogłeś umrzeć, a robisz z siebie księżniczkę i obrażasz się na cały świat. Twój ojciec o mało co nie wyszedł z siebie, a ty mu tak się odpłacasz?
Sumienie D’Joka walnęło go z całej siły w potylicę. Chłopak potrząsnął głową.
– Tata? Co z nim? Gdzie jest? – spytał.
– Walczy.
– Muszę się z nim zobaczyć! – D’Jok zerwał się na równe nogi i, nie zważając na wrzaski Jamesa, wybiegł na świeże powietrza. Próbując lekceważyć nieznośny ból, przykucnął przy jednym z martwych walczących, wziął jego broń i ruszył szukać ojca. Co chwila potykał się o jakieś leżące ciało. Zabitych było więcej, niż się spodziewał. Może wojna dochodziła końca?
D’Jok ujrzał Corso. Podbiegł do niego.
– Młody? – zdziwił się Pirat. – To ty żyjesz? – zapytał bez ogródek.
– Żyję, i mam się całkiem dobrze – fuknął chłopak.
– Przecież…
– Przecież co?
– Wszyscy myśleliśmy, że jesteś martwy! Sonny wychodzi z siebie! Jak to możliwie, przecież jeszcze pół godziny temu runąłeś z dwudziestu metrów! Nic sobie nie złamałeś? To niemożliwe!
– Najwyraźniej Ten na górze mi sprzyja. – D’Jok wymownie spojrzał w niebo. – Ale co ja się będę przejmował, najważniejsze, że nic mi nie jest, nie? Wiesz, gdzie tata?
– Straciłem go z oczu – przyznał Corso. – Dobra, młody, spadaj, nie mam czasu na pogawędki z tobą. – Wtopił się w tłum.
D’Jok westchnął i ruszył przed siebie. Nagle jego uwagę przykuł mały statek latający na niebie. Zataczał koła wokół pola walki, jakby miał zamiar zrzucić na nie jakąś bombę…
Chłopak aż otworzył usta ze zdumienia. Urządzenie z Fluxem Harrisa.
Eksplozja nastąpiła tak nagle, że nikt z walczących nie miał gdzie się schować. Fala Fluxa zalała planetę, a ludzie padali jak muchy. D’Jok przywarł do najbliższego drzewa i zamknął oczy. Fala Fluxa sprawiała, że czuł się, jakby wiał naprawdę mocny wiatr. Drzewo, którego się trzymał, złamało się jak zapałka. D’Jok przewrócił się na ziemię i po raz kolejny stracił nadzieję, że uda mu się przeżyć tę noc.

– Mam dość tego czekania! Muszę dowiedzieć się, co się dzieje, rozumiesz?
– Tia, naprawdę myślę, że to nie jest dobry pomysł…
– Wyjątkowo zgadzam się z Markiem.
– Nie obchodzą mnie wasze opinie!
Tia szybkim krokiem wyszła z pokoju chłopców. Dobyła swojego przenośnego komunikatora i wystukała krótką wiadomość.
Żyjesz?
Odpowiedź przyszła dopiero pół godziny później, ale dziewczyna i tak była niesamowicie usatysfakcjonowana.
Żyję, i sam się temu dziwię.

Świt przywitał Cillo szybciej, niżby się mogło zdawać, a bitwa dobiegła ostatecznego końca. Wszystkie niedobitki zostały dobite. Na pierwszy rzut oka widać było, że wygrali Piraci, bo tylko oni zostali na polu walki. Resztki ludzi Aarona i Harrisa rozpierzchły się po całej planecie.
D’Jok przeżył, Sonny także był cały i zdrów, i tylko to się liczyło. Chłopak spacerował wokół placu, próbując uspokoić się i poukładać myśli. Widok tylu martwych ludzi przyprawił go o wielki szok.
Doszedł do miejsca, gdzie w jednym rzędzie położono wszystkich tych, którzy polegli. Zapach śmierci w tym miejscu był intensywny jak nigdzie indziej. D’Jok, choć nie chciał widzieć tych martwych twarzy, automatycznie im się przyglądał, poszukując kogoś znajomego. Niestety, nie zawiódł się. Zastygłe twarze, z pustymi oczami…
Bennet.
Corso.
Harris.
Aaron.
Artie.
Sinedd.
D’Jok przystanął i wpatrzył się w martwe ciało Sinedda. Jego twarz zastygła w wyrazie lekkiego zdziwienia, a puste oczy martwym wzrokiem patrzyły przed siebie. D’Jok nie mógł w to uwierzyć… Fakt, nie lubił Sinedda, rywalizowali, kiedy tylko się dało, ale D’Jok nie życzył mu śmierci, nie życzył tego nawet najgorszemu wrogowi. Bo życie bez nieprzyjaciół jest naprawdę nudne…
– Tutaj jesteś… – rozległ się głos za nim.
D’Jok powoli się odwrócił. Zobaczył Sonny’ego. Nie wyglądał na poważnie rannego, jedynie na lewym policzku miał wielką szramę, rękę w bandażu i wyraźnie utykał.
– Nie powinieneś tego oglądać… – powiedział powoli Sonny. – Przepraszam.
– Za co?
– Niepotrzebnie wciągnąłem cię w tą całą wojnę. Powinieneś przygotowywać się do meczu z Deaths, a nie oglądać martwe ciała…
– Zmarło wielu Piratów… – D’Jok zmienił temat.
– Taaak… Corso, Artie, Bennet… To byli moi najbardziej zaufani ludzie. Ale poza tym zmarł Harris, Aaron, Sinedd: nasi główni wrogowie.
– Sinedd nie powinien umierać… – szepnął D’Jok.
– Myślałem, że się nie lubicie.
– Nie lubić kogoś, a życzyć mu śmierci to zupełnie co innego.
– Przykro mi – mruknął pospiesznie Sonny. – Jednak z drugiej strony oznacza to dla nas wiele dobrego, bo widzisz… Teraz oboje będziemy bezpieczni, zagraża nam tylko Technoid. – Objął syna ramieniem. – Chodźmy stąd, potrzebujesz odpoczynku. Zabiorę cię na Genesis.
– Mecz… – przypomniał D’Jok.
– Zdążysz – zapewnił ojciec. – Musisz się uspokoić, a na Akillianie tak łatwo to ci nie przyjdzie. Tylko trzy dni.
– Jak chcesz.

Kiedy Snow Kids stawili się na porannym treningu trzy dni później, Aarch był wściekły jak osa. Wszyscy wiedzieli, co jest powodem jego złości – brak kapitana przed tak ważnym spotkaniem, jakim był mecz z Deaths. Scheda już na każdym treningu grała na pozycji napastnika, żeby w razie czego przygotować się do tego, aby zastąpić D’Joka. Było to całkiem niezłe rozwiązanie, bo Scheda dobrze sobie radziła w ataku, problem jednak stanowiło to, że ani ona, ani Eva nie odkryły jeszcze Oddechu.
– Thran, wybij wreszcie tę piłkę! – ryknął Aarch w mikrofon, przez który porozumiewał się z zawodnikami. Dzisiaj wszystko go irytowało. – Eva, rusz się! Nie widzisz, że Clou jest niekryta?!
Wreszcie Thran wybił piłkę za połowę Snow Kids, a on i Eva odetchnęli z ulgą. Tia przejęła fubolówkę i ruszyła przed siebie.
– Tia, ślepa jesteś?! Na ciebie idzie Mero! Do jasnej cholery, podaj do Marka!
Dziewczyna zmięła przekleństwo w ustach i oddała piłkę Markowi, podanie przejął jednak Sobes. To tylko jeszcze bardziej zdenerwowało Aarcha.
– Mark, jak mogłeś nie zauważyć, że Sobes był przed tobą?! Trzeba było przed niego wyjść! Teraz odzyskuj piłkę!
Chłopak, wyraźnie zirytowany, otoczył się Oddechem i ruszył sprintem za Sobesem, ale ten tuż przed wślizgiem pomocnika podał piłkę do Temkira.
– Co to miało być?! – wydarł się Aarch. – Mark, nawet wśłizgu nie umiesz zrobić?! Co się z wami dzisiaj dzieje?! Szlag mnie trafia, jak na was patrzę!
Snow Kids tylko spuścili głowy i powrócili do gry. Zapewne gdyby był tu D’Jok, ostro odpyskowałby trenerowi, ale reszta drużyny nie miała odwagi, żeby to robić. Po prostu dawali z siebie wszystko, ale i tak Aarch ciągle się na nich darł.
Clamp zerknął z niepokojem na trenera Snow Kids. Jeszcze nigdy nie widział go tak rozeźlonego. Domyślał się jednak, że Aarcha ta sytuacja po prostu przerosła i odreagowuje to, wydzierając się na dzieciaki. Clamp przeniósł wzrok na Dame Simbai. Kobieta stukała w klawisze swojego komputera ze spuszczoną głową, jednak technik domyślał się, że ona myśli o tym samym. Clamp bardzo chciał, żeby to wszystko się już skończyło, żeby ten przeklęty D’Jok wrócił i żeby Aarch przestał już wściekać…
Jego prośby zostały wysłuchane, bowiem do sali treningowej wsunęła się ruda czupryna, a za nią reszta kapitana Snow Kids. Clamp mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
– Erm… Dzień dobry, trenerze – odezwał się D’Jok, patrząc z niepokojem na Aarcha. Kiedy mężczyzna ujrzał swojego zawodnika, ostatecznie przelało to czarę goryczy.
– Miło, że wpadłeś! – ryknął. – Szkoda tylko, że trochę za późno! Wylatujesz z drużyny!
– Dlaczego? – W D’Joku, jego zwyczajem, też już zaczynała wzbierać złość.
– I ty jeszcze się pytasz?! Znikasz sobie na kilka dni, a my już POJUTRZE gramy z Deaths! I to jest nic, prawda?! Jesteś niewinny jak zwykle, tak?!
– Wcale nie jestem niewinny! – wydarł się D’Jok. – Ale jeśli oglądałby pan wiadomości, wiedziałby pan, gdzie jestem! A że nie chciało się panu ruszyć czterech liter, to nie moja wina!
– Nie takim tonem, dobrze?! – Aarch zrobił się cały czerwony. – Wylatujesz z drużyny, i już! Zapomniałeś, że jesteś kapitanem?! To najbardziej odpowiedzialna rola w drużynie, ale ty najwyraźniej nie jesteś zbyt dojrzały na to, by nim być!
– Naprawdę tak pan sądzi?! – D’Jok aż się trząsł ze złości. – To może przypomnę panu, że to JA poprowadziłem Snow Kids do zwycięstwa, kiedy pański ukochany bratanek jak zwykle zwiał! Ale pan zawsze był nepotą, prawda?!
– Zamknij się, ty… – Aarch zamachnął się, celem uderzenia D’Joka, ale w tempie natychmiastowym wszedł pomiędzy nich Mark (Clamp wypuścił Snow Kids z holotrenera). Chłopak rozłożył szeroko ramiona, rozdzielając obie strony.
– Ej, ej, ej, spokój! – powiedział stanowczo. – Uspokójcie się, obaj! – A kiedy wciąż czuł buchającą złość od Aarcha i widział trzepiącego się z furii D’Joka, dodał głośniej: – Powiedziałem, że macie się uspokoić! Zanim skoczycie sobie do gardeł, może wysłuchamy wersji obu stron?
– Właśnie – dodała dobitnie Simbai, podchodząc do Aarcha i chwytając go za ramiona razem z Clampem. Thran z Micro Ice’em odciągnęli D’Joka, a Mark ostrożnie się wycofał.
Przez następne piętnaście minut udało się jakoś załagodzić spór i obaj, Aarch i D’Jok, musieli sobie podać ręce, a ten drugi pozostał w drużynie pod warunkiem, że naprawdę ostro weźmie się do pracy, bo do meczu z Deaths pozostały tylko dwa dni. D’Jok przystał na ten warunek, a wtedy trening się zakończył. Snow Kids natychmiast zaciągnęli swojego kapitana do pokoju Thrana i Ahito na odpytkę.
– Opowiadaj, jak było! – zażądał Micro Ice.
– To… to było… – D’Jok najwyraźniej szukał odpowiednich słów. – Straszne. Żałuję, że się zgodziłem na tę akcję.
– Są ofiary śmiertelne? – spytała Tia, chwytając D’Joka za dłoń.
– Są – przyznał chłopak. – Corso, Bennet, Artie…
– Artie? – powtórzył Micro Ice. – Mój Boże… – Ukrył twarz w dłoniach.
– Ktoś jeszcze? – dopytywał się Thran.
– Aaron, Harris… – wyliczał rudowłosy.
– To chyba nie tak źle – burknął Mark.
– I Sinedd – zakończył D’Jok. – Przynajmniej z tych, których znałem.
– Sinedd? – powtórzyła jak echo Tia. – Sinedd… nie żyje?
– Nie.
W pokoju zapadła głucha cisza. Myśli wszystkich skierowały się ku zmarłym, jakby chcąc uczcić ich pamięć minutą ciszy.
– Tak mi przykro… – szepnęła po chwili Eva w przestrzeń.
D’Jok potrząsnął głową.
– Dajcie spokój – powiedział. – Musimy teraz skupić się TYLKO I WYŁĄCZNIE na meczu. Nie dam Aarchowi tej satysfakcji i dołożę wszelkich starań, żebyśmy wygrali ten mecz, rozumiecie?
– Wszyscy będziemy się starać – powiedziała ciepło Tia, zaciskając palce na dłoni D’Joka. – To będzie nasz mecz. Nasz i tylko nasz.

***

Do zobaczenia przy rozdziale dwudziestym czwartym. (;
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Czw 21:47, 29 Paź 2009    Temat postu:
 
Sen mię natchnął.
I jeszcze malutkie usprawiedliwienie: znaczną część tego rozdziału pisałam w stanie totalnej głupawki. Mam nadzieję, że mnie rozgrzeszycie. xD

***
Rozdział dwudziesty czwarty: Paranoja

Snow Kids wyruszyli na Genesis w przeddzień meczu z Deaths. W czasie lotu D’Jok chyba postanowił wykazać się inicjatywą i wygłosił nie do końca płomienną przemowę do swych zawodników.
– Erm… – zaczął jakże elokwentnie. – Żeby wygrać z Deaths, musimy strzelić więcej bramek niż oni…
– No co ty… – wtrącił z przekąsem Micro Ice.
– Spadaj na drzewo! – odgryzł się D’Jok.
– Idź banany prostować! – Micro nie pozostawał dłużny.
Rudowłosy już otwierał usta, żeby rzucić jakąś ciętą ripostą, ale powstrzymał się, gdy Mark niedyskretnie kopnął go w kostkę.
– Dobra… – ciągnął dalej kapitan. – Więc…
– Nie zaczyna się zdania od „więc”! – wtrącił Micro Ice ze złośliwym uśmieszkiem.
– …jak zostało powiedziane – D’Jok z właściwą sobie gracją puścił słowa przyjaciela mimo uszu – żeby wygrać z Deaths, musimy zdobyć więcej bramek, a co za tym idzie, wykazać się większą skutecznością i lepszą techniką…
– Twój geniusz mnie poraża – sarknął Micro Ice.
– Micro Ice, przymknij się – skrócił go Mark. – Mów dalej – zwrócił się do D’Joka.
– Dziękuję – syknął tamten. – Żeby wykazać się większą skutecznością i lepszą techniką, musimy trenować, Micro-zamknij-się, co robiliśmy, ale same treningi nie wystarczą, bo potrzebujemy jeszcze motywacji, siły ducha i woli walki. Reasumując: musimy dać z siebie wszystko!
– To była bardzo pouczająca i płomienna przemowa – nie mógł powstrzymać się Micro Ice – powinieneś zostać politykiem, mówię ci. Na pewno wiele byś osiągnął, geniuszu.
D’Jok lekko się zarumienił, ale nic nie powiedział, tylko pokazał język Micro Ice’owi. Ten zamachnął się i przyłożył rudowłosemu, a tamten oczywiście nie pozostał dłużny. Mark próbował ich rozdzielić, ale zaraz został włączony do walki.
– Nie mogę uwierzyć – Eva wywróciła oczami – znowu zaczynają! Yuki, co tak chichoczesz? – zwróciła się bramkarki.
– Thran mi opowiedział dowcip, posłuchajcie: „Wchodzi facet do windy, a tam na schodach wąż myje nogi”! – zawyła ze śmiechu i złapała się za brzuch.
Tia zaczęła głośno rechotać, Eva z Thranem również, ale Scheda chyba nie załapała, bo przez chwilę milczała i dopiero po momencie zaczęła się śmiać.
– Albo taki – wykrztusił Thran – „Facet miał tak niskie mieszkanie, że jadł tylko naleśniki”!
Teraz cała drużyna ryknęła śmiechem (D’Jok, Mark i Micro przestali już się bić, po wymienieniu uwag typu „A twoja stara importuje niedźwiedzie polarne!”).
– A posłuchajcie tego – powiedział Micro Ice. – „Siedzą dwa gołębie na drzewie: jeden grucha, drugi jabłko”!
Kolejny zbiorowy ryk śmiechu zagłuszył wejście Aarcha.
– Przepraszam bardzo, czy ja państwu przeszkadzam? – zdenerwował się trener. W tym momencie Snow Kids powinni okazać skruchę, ale przez Micro Ice’a, który burknął: „rzęsa mnie swędzi”, drużyna parsknęła śmiechem prosto w twarz Aachowi. – Jak wy się zachowujecie? Przez to nie powiem wam, że za dziesięć minut lądujemy!
– Właśnie nam pan to powiedział – zauważył przytomnie Thran.
– Ja cię kręcę w obie ręce… – Aarch plasnął się dłonią w czoło. – W każdym razie, przygotujcie się do lądowania.
– No właśnie! – zawołał D’Jok. – Ogarnijmy żuchwy!

Gdy Snow Kids weszli do hotelu, w którym mieli zamieszkać, głupawka wciąż ich nie opuszczała, a nawet wręcz przeciwnie.
– Dom ci spalęęę! – wrzasnął Micro Ice do jakiejś małej dziewczynki, która na jego widok zrobiła wielkie oczy.
– Psa ci spalęęę! – dołączył się D’Jok, nachylając się do dziewczynki.
– Starą ci spalęęę! – nastraszył ją Micro.
Mała popatrzyła na nich ze strachem w oczach, a potem z krzykiem na ustach pobiegła do swojej mamy. D’Jok i Micro Ice perfidnie zarechotali. Chwilę potem napotkali niskiego, około trzynastoletniego chłopca o wielkich, błękitnych oczach. Patrzył na nich ciekawie.
– Do domu! – krzyknął na niego Micro.
– Nie pójdę! – zripostował tamten i uśmiechnął się złośliwie na widok zaskoczonych twarzy chłopców.
– To nie idź! – ocknął się D’Jok.
– Nie pójdę! – powtórzył tamten z perfidnym uśmieszkiem, a potem wyszedł z hotelu.

– Kurczaczek – mruknął Aarch, stając przed drużyną. – W hotelu są tylko cztery wolne pokoje, a co gorsza, wszystkie z łóżkami małżeńskimi. – Zarumienił się lekko. – Dlatego zrobimy losowanie, żeby nie było…
Drużyna spojrzała po sobie zaskoczona, ale w końcu D’Jok jako losował jako pierwszy. Miał szczęście, bo trafił na Tię (dziewczyna dziwnie się zaczerwieniła…). Thran wylądował w pokoju z Yuki (ponieważ byli kuzynostwem, nie było w tym żadnych podtekstów), Eva i Scheda miały pokój razem, natomiast Micro Ice wylosował… Marka.
Obaj chłopcy spojrzeli na siebie z nienawiścią, co tylko przyprawiło drużynę o jeszcze więcej śmiechu. Thran i D’Jok pozwolili sobie nawet na dwuznaczne uwagi.
Ogółem, było bardzo wesoło.

– To takie dziwne uczucie, wiesz? Do tej pory się tym nie przejmowałem, ale teraz… Ciągle mam przed oczami tę scenę, prześladuje mnie na każdym kroku…
– To normalne, że się boisz. Powracają złe wspomnienia.
– Żeby tylko powracały… One mnie uciskają, wręcz miażdżą, a najgorsze jest to, że nie mogę od nich uciec.
– Już dobrze…
– Nie mów tak. Nie jest dobrze, i wszyscy o tym wiemy, ale dziwnym trafem, nikt nie chce o tym rozmawiać, kiedy trzeba postawić sprawę jasno. Jutro zagramy mecz o nasze być albo nie być, a jak przegramy, koniec Snow Kids, koniec naszych marzeń. Dwa razy z rzędu zdobyliśmy puchar Galactik Football, a teraz mamy przegrać jeden mecz i się rozpaść?
– Skąd wiesz, że przegramy? Czemu jesteś takim pesymistą?
– Realistą, Tia. Jestem realistą. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteśmy słabsi od Deaths…
– Przecież sobie dobrze radzimy. Coraz częściej jesteśmy w stanie odeprzeć ataki Deaths, a techniką nawet ich przerastamy… Jedynym problemem jest ten cały Wanix… Nie wiem, czy pod taką presją uda nam się nie dopuścić go do siebie.
– Nie zapominaj o Evie i Schedzie. To nasze słabe punkty. Nie rozumiem, dlaczego Aarch dał je na pierwszy skład…
– Bo nie mamy nikogo innego?
– Na pewno znalazłby się ktoś lepszy od nich. Przecież one nawet nie mają Oddechu! Wyglądają jak siedem nieszczęść!
– Czy ty aby się nie zapominasz, D’Jok? Nie pamiętasz sytuacji z Yuki? Ją też skreślałeś!
– Tak, wiem… Po prostu jestem zmęczony tym wszystkim. Przez te dwa miesiące wydarzyło się znacznie więcej, niż powinno. A wiesz, co mnie najbardziej boli? Sprawa z Mei i Rocketem.
– Dla mnie też jest to ciosem.
– Nie mogę pojąć, w czym Rocket jest ode mnie lepszy? Może ty mi to powiesz?
– Oboje macie zróżnicowane charaktery. Rocket to melancholijny samotnik, który lubi uciekać od problemów, a czasami zachowuje się jak niegrzeczny chłopak, ale tak naprawdę on nie jest zły, tylko… zagubiony. Ale nie bronię go, bo nie mogę mu wybaczyć tego, co zrobił. Największą wadą Rocketa jest to, że jest fałszywy i zmienny. A ty… Ty za to jesteś wygadany, zdecydowany i masz niewyparzony jęzor. Najpierw mówisz, potem myślisz. Jesteś wybuchowy, i zawsze musisz mieć ostatnie słowo. Na początku naszej znajomości irytowało mnie to, że raniłeś ludzi, nawet nie mając o tym pojęcia. Ale ostatnio się zmieniłeś, naprawdę. Nie jesteś już szczeniakiem, spoważniałeś. Oczywiście nadal masz odchyły, ale właśnie za to cię lubię.
– Nie sądzisz, że to trochę nie fair wobec Mei i Rocketa, że jesteśmy razem?
– A oni byli fair wobec nas?
– No nie.
– Więc czemu masz wątpliwości? Chyba jesteśmy razem szczęśliwi?
– Pewnie, że jesteśmy. Ale… to wszystko stało się tak nagle. Byłaś moją przyjaciółką, a zaraz potem dziewczyną!
– A gdybyś miał wybór… Wybrałbyś mnie czy Mei?
– Najpierw myślałem, że jesteś typową szarą myszką – cicha, nieśmiała, spokojna, ułożona… Z czasem jednak przekonałem się, że potrafisz głośno wyrazić swoje myśli i czemuś się sprzeciwić, a nawet zbuntować, słowem, pokazać „pazur”. Zauważyłem też, że jesteś wrażliwa i przywiązujesz się do rzeczy lub osób, na których ci zależy – na pewno pamiętasz, jak tęskniłaś za Rocketem. Za to Mei… Mei to zupełnie inna osoba. Przebojowa, pewna siebie, jednym ruchem może sprawić, że chłopak padnie jej do stóp; nie można zapomnieć czasów, kiedy Micro Ice za nią szalał. Jednak Mei zbyt dużą wagę przykłada do wyglądu człowieka, w przeciwieństwie do ciebie. Ale i Mei, tak jak ty, się zmieniła. Z pustej lali stała się bardziej wrażliwa i pokorna. Naprawdę ją kochałem. Do czasu, gdy powiedziała mi, że będzie miała dziecko z Rocketem. Wiesz, jak ja się wtedy poczułem? Nigdy w życiu nikt mnie tak nie upokorzył!
– Ja też czułam się upokorzona. Wciąż zadawałam sobie pytanie – co takiego ma Mei, czego nie mam ja? Myślę, że o to pyta każda zdradzona osoba, nie sądzisz?
– Sądzę. Ale nie przejmujmy się Rocketem i Mei, dla mnie to już przeszłość. Ważne jest to, co dzieje się tu i teraz. Nie popadajmy w paranoję, mała.
D’Jok pocałował Tię i zaciągnął ją w stronę miękkiego łóżka.

Następny dzień był dla Snow Kids ciągiem kolorowych obrazów. Pobudka, narzekania Micro Ice’a, że „nigdy więcej spania w jednym łóżku z Markiem”, poranny trening, chwila wolnego, obiad, znowu trening. Dopiero wieczorem ich wspomnienia wyostrzyły się, bowiem mieli zmierzyć się z Deaths. Na boisko zmierzali jak na ścięcie, a kiedy się przebierali, w szatni panowała kompletna cisza. D’Jok nałożył na ramię opaskę kapitana i pomyślał, że warto by powiedzieć parę słów drużynie.
– Posłuchajcie mnie – odezwał się, a drużyna jak jeden mąż skierowała głowy ku niemu. – Wiem, że się wszyscy stresujecie, zresztą ja też, i to może nawet bardziej niż wy wszyscy razem wzięci. Jednak nie możemy zapominać o jednej rzeczy: to tylko mecz. Owszem, mecz o dosłownie wszystko, ale przecież to piłka nożna! Będziemy robić to, co kochamy! Pozwólcie, żeby radość z grania was motywowała. Przypomnijcie sobie te wszystkie nasze mecze, wszystkie treningi! Deaths tylko sprawiają wrażenie groźnych, a tak naprawdę mają też swoje słabe strony, jak każda drużyna. To tylko ich Flux jest potężny, oni sami nie są dobrze wyszkoleni. Dlatego też podstawą jest, aby zachowywać mur wobec swojego umysłu. Nie pozwólmy dać się stłamsić! Przecież potrafimy odeprzeć ich atak! Jeżeli tylko mocno się postaramy, ponownie zapiszemy się na kartach historii i pokonamy „niepokonanych” Deaths, rozumiecie?
– On ma rację! – Eva wstała. – Musimy dać z siebie wszystko!
Po chwili szatnię wypełniły okrzyki „go, Snow, go!”. Aarch, który przyglądał się temu zza drzwi, uśmiechnął się sam do siebie.

Na pierwszy rzut oka nie było widać tego, że cztery miesiące temu stadion Genesis uległ poważnemu zniszczeniu. Dopiero kiedy Snow Kids podlecieli bliżej, dostrzegli wyraźną rysę biegnącą naokoło niedawnej dziury.
D’Jok przełknął głośno ślinę i odwrócił wzrok. Za wszelką cenę starał się nie patrzeć w górę. Jednak gdy jako ostatni zszedł z platformy przewożącej zawodników i dotknął murawy, na chwilę stracił równowagę. Szybko się jednak opamiętał.
– Dasz radę? – Tia podeszła do niego.
– Jasne – odparł beztrosko. – Chyba mam paranoję.
Pomocniczka uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, a potem odbiegła na swoją pozycję. Mimo tego było jednak wyraźnie widać, że jest spięta i zdenerwowana, zresztą jak reszta drużyny.
D’Jok nie zauważył, kiedy jego wzrok skierował się do góry. I właśnie wtedy rozpętało się piekło.
Ogromny obiekt podtrzymujący tablicę z wynikami oderwał się od niej i runął w dół. Zbliżał się niebezpiecznie szybko, a D’Jok znajdował się dokładnie pod nim. Chciał biec, uciekać, ale nogi miał jak z ołowiu; nie mógł się ruszyć. Chciał krzyczeć o pomoc, ale słowa zamierały w krtani. Nie mógł nic zrobić, dlatego też po prostu kucnął i oplótł głowę rękoma. Wszystkie jego mięśnie były napięte: oczekiwały na ogromny ciężar, ciężar, którego nie podźwigną. Zamknął oczy w oczekiwaniu na śmierć.
– D’Jok, stary, co ci jest?! – Gdzieś w oddali rozległ się głos Micro Ice’a, ale było już za późno, bo on ucieknie, a D’Jok zostanie i się nie uratuje… – D’Jok, wstawaj! Co ci odbiło?!
– Ale ty jesteś nieczuły – rozległ się syk Yuki. – D’Jok, wszystko w porządku – odezwała się uspokajającym tonem. – Nic ci nie grozi. Wstań, proszę.
Rudowłosy powoli otworzył oczy i jeszcze wolniej wstał. Spojrzał na Yuki; już nie miała zielonych włosów, udało jej się tak pokombinować, żeby zmieniły kolor na ciemny kasztan. W jej oczach kryła się troska.
– Przepraszam – mruknął. – Chwila słabości. Wracajcie na pozycje.
Zanim sam to uczynił, objął wzrokiem trybuny. Były zapełnione po same brzegi, a głos Callie Mistick właśnie obwieszczał, że…
W górze pojawiła się platforma wioząca Deaths. Pojedynek tytanów miał zacząć się już za chwilę.

***

Mam nadzieję, że się podoba (a spróbuj powiedzieć coś innego...). (:


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Czw 21:48, 29 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Sob 16:29, 31 Paź 2009    Temat postu:
 
A, niech wam będzie. Rozdział miał być jutro, no ale cóż...

***
Rozdział dwudziesty piąty: Deaths

W rzeczywistości wyglądali jeszcze straszniej, niż w postaci hologramów, ale Snow Kids dzielnie zachowywali kamienną twarz. Nastąpił uścisk dłoni pomiędzy kapitanami drużyn, a D’Jok poczuł się, jakby Clou koniecznie chciała zmiażdżyć mu dłoń.
Gdy piłka wybiła się do góry, od razu przejęli Deaths.
– Deaths wyglądają na pewnych siebie – relacjonowała Callie Mistick. – Ale czy nie za bardzo? Grają przecież ze Snow Kids, podwójnymi laureatami rozgrywek Galactik Football… Ale właśnie w tym momencie piłkę przejmuje Tia… ładny drybling… podaje wysoko do Marka, ale ten ma ogon w postaci Sobesa… Och, co za brzydki faul! Mark leży na murawie! Snow Kids wywalczyli rzut wolny ze swojej połowy, na pewno nie będą strzelać na bramkę, ale stały fragment gry może zmienić wynik meczu… Do piłki podchodzi D’Jok… Skłania się do strzału… Ojej, próbuje uderzać na bramkę! Proszę tylko patrzeć na tę piłkę, jak ona pędzi! Aaach, co za pech, poprzeczka! Zobaczmy to jeszcze raz!
Pokazano jeszcze raz ten sam strzał. D’Jok schylający się do strzału i piłka pędząca przez pół boiska lekkim łukiem, zostawiając za sobą błękitny ślad.
– Grę wznowi Frinz, bramkarz Deaths – dołączył do relacji Nork. – Co za wykop! Piłka ląduje daleko za linią środkową! Przy piłce jest Eva, ale co ona robi! Strzela na własną bramkę! To niewątpliwie zgubne działanie Wanixa, proszę państwa! Na szczęście niezawodna Yuki zachowuje zimną krew i spokojnie łapie piłkę. Przez chwilę się rozgląda i wyrzuca futbolówkę do Thrana, a ten za pomocą Oddechu mija obronę Deaths. Na jego twarzy maluje się skupienie, chyba odpiera atak przeciwników!
Rzeczywiście tak było. Thran wyzbył się natarczywego głosiku „strzel samobója” i podał do Marka, ale podanie zostało przejęte przez Mero.
– I oto Deaths przeprowadzają atak! – zapiała Callie. – Obrona Snow Kids musi wziąć się w garść, na pewno nie chcą stracić bramki w pierwszych dziesięciu minutach meczu! Ale cóż to? Eva samotnie pędzi wprost na Mero… Tak, to Oddech! Eva odkrywa Oddech!
Atak Deaths został odparty, a wśród Snow Kids wybuchła radość, jednak nie było czasu, aby świętować. Thran tylko poklepał koleżankę po plecach i wrócił na pozycję.

Około trzydziestej minuty wynik wynosił 3:2 dla Deaths. Z ich strony hat tricka w pięknym stylu zaliczyła Clou, a dla Snow Kids strzelili Micro Ice i Mark. Moment później D’Jok, który oddał strzał na bramkę, wyrównał wynik, ale tuż przed końcem pierwszej połowy bramkę strzelił Temkir i tak zakończyła się pierwsza część spotkania.
Aarch swoim zwyczajem chodził w tę i we w tę po szatni, a drużyna słuchała go uważnie.
– Staracie się – mówił – ale to ciągle za mało.
– To tylko jedna bramka różnicy! – zaperzył się Micro Ice.
– Tak, ale nie zapominajcie, że musicie wygrać ten mecz, żeby ta drużyna się nie rozpadła! – Aarch podniósł głos. – Dlatego też – uspokoił się trochę – w drugiej połowie postarajcie się zapędzić Deaths w kozi róg. Wiem, że nie będzie to łatwe, bo musicie pracować zarówno fizycznie jak i psychicznie, co sprawia, że tracicie więcej sił.
– Myślę, że powinniśmy dokonać zmiany. – D’Jok uniósł rękę. – Ten, kto jest najbardziej zmęczony, niech usiądzie na ławce.
Okazało się jednak, że nikt nie jest zmęczony. Scheda z trochę zawiedzioną miną osunęła się wzdłuż ściany i przysiadła, założywszy ręce na piersi. Tymczasem w całej szatni rozbrzmiał chłodny żeński głos, mówiący, że mecz zostanie wznowiony za trzy minuty. Snow Kids zebrali się w sobie, odprawili swój krzyk bojowy i powoli wyszli z szatni. Nagle usłyszeli odgłos upadania czegoś na ziemię. Jak na komendę się odwrócili i zobaczyli Tię, które nieprzytomna leżała na ziemi. Wyglądała teraz bardzo krucho.
– Tia, słyszysz mnie? – D’Jok przypadł do dziewczyny, a reszta drużyny stanęła wokół nich. Tia powoli uchyliła powieki.
– Nic mi nie jest… – szepnęła.
– Jak to nic ci nie jest, skoro przed chwilą zemdlałaś?! – Głos D’Joka był pełen oskarżenia. – Dlaczego nie powiedziałaś, że się źle czujesz? – dodał trochę łagodniej.
Tia nie odpowiedziała, tylko się powoli podniosła.
– Może rzeczywiście trochę odpocznę? – spytała retorycznie, patrząc na Aarcha.
– Jak najbardziej – odparł tamten.
– Mecz rozpocznie się za jedną minutę – ponaglił ich kobiecy głos.
– Dobra – zarządził Aarch. – Eva, zagrasz na pozycji Tii, a Scheda wejdzie na boisko. Lećcie już na murawę, zanim nas zdyskwalifikują!

Maya miała przeczucie. Znów. A mianowicie czuła, że mecz, który teraz rozgrywali Deaths i Snow Kids nie zakończy się pozytywnie. Nie wiedziała jeszcze, kto przegra, ale miała przeczucie, że końcówka meczu będzie dramatyczna.
Maya wysiadła z promu. Specjalnie przybyła na Genesis, żeby wesprzeć młodego. Na lotnisku jak zwykle panował chaos. Wróżbitka wpatrzyła się w jeden z ekranów emitujących mecz. Przed chwilą rozpoczęła się druga połowa, a przewagę mieli Deaths – wynik wynosił 4:3.
Wiedziała, że teraz już nie dostanie się na trybuny, dlatego postanowiła poprosić kogoś o pomoc.

– Proszę pana, nie sądzę, że wystawienie się na widok publiczny to dobry pomysł. Serio.
Sonny spojrzał na Marlona, młodszego brata Benneta. Marlon mógł być w wieku D’Joka. Był wysoki i smukły, chorobliwie blady, a jego modnie ścięte blond włosy spływały mu na szare oczy. Rozsiadł się wygodnie na kanapie i wpatrywał w Sonny’ego. Ponieważ i kanapa, i ubiór Marlona były czarne, chłopak wydawał się mieć tylko głowę i dłonie.
– Marlon, rozumiem twoją obawę, ale ty po prostu nie znasz życia – powiedział powoli Sonny.
– Dlaczego? – Chłopak uniósł brwi. – Nie znam życia? Pan wybaczy, ale kilka dni temu straciłem brata – jego głos się załamał – i pan mi mówi, że nie znam życia?
– Przepraszam, nie to miałem na myśli. Wiem, co to znaczy stracić bliską osobę. Dwadzieścia lat temu zmarła moja żona i syn, ale mnie wciąż to boli. – Sonny specjalnie powiedział, że jego syn nie żyje. Prawdę znali tylko nielicznie ludzie, którzy teraz nie żyli.
Marlon spuścił wzrok, zażenowany.
– Więc co mam zrobić? – spytał.
– Po prostu spotkaj się z nim – Sonny wyciągnął zza pazuchy zdjęcie i wręczył je Marlonowi – i powiedz, że mu kibicuję.

Micro Ice potężnie uderzył na bramkę, ale piłka odbiła się od zespojenia słupka z poprzeczką. Wściekły napastnik cicho zaklął pod nosem.
Dobiegała połowa drugich czterdziestu pięciu minut, a wynik był remisowy – 4:4. Chociaż Snow Kids starali się ze wszystkich sił, nie potrafili wyjść na prowadzenie.
– No dalej! – wydarł się Ahito, oglądający ten mecz na Akillianie. – W ogóle nie gracie jak Snow Kids!
– Spokojnie, Ahito, bo ci ciśnienie skoczy. – Mama Thrana i Ahito weszła do pokoju z tacą pełną leków. – Twoi koledzy na pewno się starają.
– Mamo, nie mów tak. – Bramkarz machnął ręką. – Gdybym ja tam grał…

…to pewnie nie dopuściłby do utraty piątej bramki.
Yuki, wściekła, kopnęła w słupek, a potem dobiła pięścią. Następnie wyciągnęła piłkę z siatki i już miała wznowić grę, gdy…
– Przypomnijcie sobie akcję z finału z Xenons – usłyszeli Snow Kids w słuchawkach. – Użyjcie Fluxa jednocześnie!
– A ja to co? – obruszyła się Scheda.
– Ty będziesz gwiazdą tej akcji – odparł tajemniczo Aarch.
Drużyna posłuchała. Yuki, otoczona Oddechem, wznowiła grę wyrzutem. Thran przyjął i pozostawiając za sobą błękitne płomienie podał wysoko do Evy, który poszybowała za piłką, pokonując wcześniej ogon w postaci Sobesa. Z góry podała do Marka, który przewrotką oddał piłkę Micro Ice’owi, a ten najpierw machnął ręką na Schedę, żeby wybiegła do przodu, a następnie wybił wysoko w górę. D’Jok, otoczywszy się Oddechem, powtórzył swą genialną akcję z finału z Shadows, a dokładnie ze Złotego Gola, którą to akcję Callie Mistick nazwała jako fenomenalną. Kapitan już miał oddać strzał głową, kiedy w dole ujrzał wściekle machającą Schedę.
– To twoja chwila, wariatko – mruknął pod nosem i posłał piłkę w stronę Schedy.
Dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy otoczyła się błękitnymi płomieniami i wystrzeliła w górę. Przyjęła piłkę kolanem, a potem na chwilę zawisła nieruchomo w powietrzu, otoczona Oddechem i potężnie strzeliła na bramkę Deaths. Piłka przeleciała Frinzowi między nogami.
Na stadionie na chwilę zapadła cisza, a potem wybuchnęła wrzawa kibiców Snow Kids. Tłumy szalały, na stanowisku trenera Clamp i Aarch odprawiali jakiś dziwny taniec bojowy, Tia im wtórowała, a na boisku Snow Kids biegali po murawie, jakby chcieli wybić się w niebo.
– Co za… niezwykła, cudowna, fenomenalna, genialna akcja! – zaczęła krzyczeć Callie. – Snow Kids we wspaniałym stylu wyrównują wynik meczu i mamy teraz 5:5! Takie akcje możemy oglądać tylko w wykonianiu naszych mistrzów! Brawo!

– Maya? Co ty tu robisz?
– Sonny, błagam się, słyszałam to już miliony razy…
– Wybacz, zapomniałem. A więc, co cię do mnie sprowadza?
– Chęć zobaczenia meczu na żywo.
– Spotkanie zaraz się zakończy.
– To przynajmniej pomóż mi dostać się do szatni Snow Kids.
– Coś się dzieje?
– Mam przeczucie, że coś się stanie.
– To będzie ryzykowana akcja… A tak właściwie, dlaczego sama nie możesz tam wejść? Powinni cię bez problemu wpuścić, przecież jesteś rodziną zawodnika.
– Problem w tym, że po tej akcji ze zniszczeniem stadionu ochrona jest znacznie ostrzejsza i nie wpuszczają już NIKOGO, nawet rodzin.
– Hm, no dobrze. Niedawno wysłałem kogoś do D’Joka, zaraz do niego zadzwonię i przekażę, co chcesz powiedzieć młodemu…
– Cudownie.

Czas regulaminowych dziewięćdziesięciu minut meczu nieubłaganie dobiegał końca, a wynik wciąż wynosił 5:5. Obie drużyny robiły, co w jej mocy, żeby przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, ale przeciwnicy grali jak natchnieni od samego Boga. Wreszcie rozległ się sygnał kończący mecz. Dogrywka miała odbyć się już niebawem, a rozegrana zasadą Złotego Gola.
– Złoty Gol… – Yuki prawie płakała, kiedy siadła na kanapie w szatni. – Złoty Gol… Wszystko puszczę…
– Yuki, dasz sobie radę. – Thran przykucnął przed kuzynce i oparł dłonie na jej kolanach. – Pamiętasz finał z Xenons? Też mówiłaś, że nie dasz rady przy karnych i co? Wygraliśmy!
– Ale za jaką cenę! – Dziewczyna wskazała swoją nogę. – Skręciłam kostkę!
– Yuki, jesteś fenomenalną bramkarką i na pewno dasz sobie radę! – Micro Ice przykucnął obok Thrana. – Obronisz każdy strzał!
– To tylko słowa… – mruknęła, niepocieszona.
Reszta drużyny obsiadła teren wokół Yuki, żeby ją motywować, a tymczasem D’Jok wymknął się z szatni, niezauważony. Szedł korytarzem, aż nagle przystanął i oparł się plecami o zimną ścianę. Musiał to sobie wszystko przemyśleć, opracować jakąś strategię, obmyślić sposób, żeby jakoś zmotywować drużynę…
– Hej, ty! – wyrwał go z nostalgii wysoki męski głos. Ku niemu szedł smukły chłopak ubrany na czarno, a jego blond włosy rozwiały się w nieładzie. – Ty jesteś D’Jok ze Snow Kids?
– Jak się tu dostałeś? – odpowiedział rudowłosy pytaniem, bowiem wiedział, że teraz nawet rodziny zawodników nie są wpuszczane do szatni.
– Nieważne. – Blondyn machnął ręką. – Pytam się, czy jesteś D’Jok ze Snow Kids. – Zerknął na zdjęcie, które ściskał w dłoni. To chyba ty. W każdym razie, mam ci do przekazania dwie wiadomości: raz, Sonny Blackbones mówi, że ci kibicuje, dwa, jakaś Maya twierdzi, że ma przeczucie, że mecz dramatycznie się skończy.
Chłopak oddalił się, a D’Jok odprowadził go wzrokiem. Z jednej strony zapewnienie ojca podniosło go na duchu, ale z drugiej przeczucie Mai zaniepokoiło… I chociaż D’Jok często twierdził, że wróżbitka przesadza, tym razem już sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć…

***

Następny rozdział będzie rozdziałem ostatnim, ale mam pocieszenie - będzie jeszcze epilog. (:
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Wto 22:11, 03 Lis 2009    Temat postu:
 
No i jest - ostatni rozdział mojego opowiadania. Epilog mam już gotowy, pewnie wkleję go jutro. Pragnę wszem i wobec powiadomić, że naprawdę się do rozdziału przyłożyłam (liczba poprawek - 14) i wobec tego prosiłabym o docenienie tego... Nie marnując czasu na dalsze wstępy - zapraszam na rozdział, w którym wszystko się wyjaśni.

***
Rozdział dwudziesty szósty: Rozstrzygnięcie

Kiedy wjeżdżali na boisko, przywitał ich ryk fanów, jednak wszystkich czternastu zawodników było wyraźnie spiętych. Deaths już utracili tę pewność siebie, którą emanowali wcześniej, i chyba się bali tego, że ci Snow Kids okazali się silniejsi, niż im się wydawało. Deaths obawiali się również, że mogą się rozpaść, jeśli zostaną pokonani.
Aarch zacisnął palce na blacie swojego komputera. Na dogrywkę wystawił najsilniejszy skład, jaki mógł wybrać pośród swoich zawodników, czyli właściwie dokonał jednej zmiany – Schedę zmieniła Tia. Ach, jakby przydali się teraz Rocket i Mei… Trener Snow Kids jeszcze mocniej zacisnął palce na blacie. Wciąż czuł ogromny żal do swoich byłych zawodników.
Kiedy Clou ustawiała się naprzeciwko D’Joka, jej serce mocno waliło. Chociaż ci cali Snow Kids wyglądali niepozornie, okazało się, że są mocną drużyną i niełatwo ich rozbić. No cóż, jakoś musieli przecież wygrać ten puchar, i to jeszcze dwa razy…
– Posłuchajcie mnie – rozległ się w słuchawkach Deaths głos ich trenera, Rafaela. – Wierzę, że możecie wygrać ten mecz. Postarajcie pozbyć się najsilniejszego ogniwa Snow Kids…
Clou powiodła wzrokiem po swoich przeciwnikach. Kto z nich był najlepszy? Każdy z nich miał wiele zalet, ale Clou w zgodzie z kolegami z drużyny ustaliła, że ten rudzielec z dziewiątką stanowi największe zagrożenie, więc to jego trzeba będzie się pozbyć…

Maya wróciła na Akillian z czystym sumieniem. Wypełniła swoją misję i teraz była pewna, że D’Jok będzie na siebie uważał.
Kiedy przemierzała ulice Akilliana, postanowiła, że wstąpi do baru, gdzie pracowała mama Micro Ice’a, na herbatkę z „prądem” na pobudzenie umysłu. W knajpie jak zwykle było dużo ludzi, ale dzisiaj wszyscy grupkami skupili się przy ekranach, gdzie oglądano mecz Snow Kids i Deaths. Co jakiś czas kibice wydawali z siebie okrzyki o dwojakim zabarwieniu – radosnym albo zdenerwowanym. Maya podeszła do lady, gdzie mama Micro Ice’a, Tiffany, wycierała szklankę.
– Maya, myślałam, że już nie przyjdziesz! – przywitała ją, uśmiechając się szeroko. – Nasze dzieci fantastycznie sobie radzą, nie sądzisz?
Maya tylko skinęła głową.
– Coś ci przynieść? Kawki? Herbatki? Ciasteczko? – zaproponowała Tiffany.
– Jeśli możesz, to herbatkę z „prądem” – odparła Maya, uśmiechając się połową twarzy.
Tiffany wyszczerzyła się do przyjaciółki i zniknęła za kontuarem, natomiast Maya zapatrzyła się w ekran.

Yuki opuszkami palców wybroniła kolejną piłkę, powodując wielką radość wśród kibiców Snow Kids, a kiedy pięć minut później D’Jok oddał potężny strzał na bramkę, niestety trafił w słupek, wrzawa była jeszcze większa.
Deaths przypomnieli sobie o słowach swojego trenera i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Clou zaczęła szybkim marszem iść w stronę D’Joka, który spokojnie prowadził piłkę, by spróbować jeszcze raz uderzyć na bramkę. Nagle Clou przyspieszyła i z prędkością błyskawicy wykonała wślizg, celując prosto w kolana napastnika Snow Kids. Chłopak wydał z siebie jęk bólu i upadł na murawę. Słyszalny był nieprzyjemny trzask podobny do złamania suchej gałęzi. Rudowłosy przekręcił się lewy bok, przyciskając prawą nogę do piersi. Wyglądało na to, że został kontuzjowany.
Aarch z przerażeniem nachylił się do ekranu, przez który obserwował mecz. Nie, tylko nie to! Tylko nie eliminacja jego najlepszego zawodnika!
– Simbai, co jest? – zwrócił się do lekarki, która smutno oświadczyła:
– Uszkodzenie ścięgna. Jeśli to zerwanie ścięgna Achillesa, to może to być poważna kontuzja, Aarch, takie coś jest w stanie przeciągnąć się nawet do dziewięciu miesięcy. Już nawet nie wspomnę o tym, że D’Jok musi zostać ściągnięty z boiska.
– Jasna cholera! – zdenerwował się Aarch. – Dlaczego akurat teraz? No tak, Rafael zawsze był przebiegły… Schedo, szykuj się do wejścia na boisko.
Tymczasem na boisku Snow Kids zebrali się wokół swojego kapitana, który wciąż leżał na ziemi, przyciskając prawe kolano do piersi i obejmując je rękoma. Ból, który czuł, był niesamowity, porównywalny nawet do złamania nogi, które D’Jok zaliczył rok temu. Moment później chłopak został zdjęty z boiska, a za niego weszła Scheda. Tym samym zmieniło się również ustawienie drużyny – Eva przesunęła się do ataku, a Scheda weszła na jej miejsce.

– Oooch, to musiało boleć. – Tiffany skrzywiła się nieznacznie. – Nie martw się, Maya – pocieszyła przyjaciółkę – D’Jok jest w rękach Dame Simbai.
Maya tylko spuściła głowę i upiła łyk swojej herbaty. Niepokój, który poczuła na początku, teraz ustąpił; Tiffany miała rację, D’Jok był w dobrych rękach i już nie raz zaliczał kontuzje. Maya pociągnęła kolejny łyk i poczuła, jak „prąd” przyjemnie rozchodzi się po jej ciele.
– Nie martwię się – zapewniła. – Lepiej popatrz na swojego Micro Ice’a: niełatwo mu będzie grać praktycznie za dwóch w ataku.
Tiffany smutno pokręciła głową.
– Zawsze mu mówiłam, że piłka to niebezpieczny sport – powiedziała – ale tą miłością zaraził go Gerhard…
Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Maya dobrze wiedziała, że choć od śmierci męża Tiffany minęło dziesięć lat, ona wciąż mówi o tym z bólem. Wreszcie jej przyjaciółka uniosła głowę i powiedziała hardo:
– Nic to. Popatrzmy lepiej, jak Snow Kids wygrywają!
Czy Snow Kids wygrają? Maya tego nie wiedziała, ale i tak miała przeczucie, że coś się stanie. Czy tym „czymś” był ten faul? A może coś innego?

Snow Kids po faulu na D’Joku wywalczyli rzut wolny prawie z pola karnego, a Clou została ukarana żółtą kartką (ku wściekłości Snow Kids). Do piłki podeszła Tia, ustawiła ją odpowiednio i oddaliła się na kilka kroków. Pomocniczka doskonale wiedziała, że to idealny moment, żeby strzelić bramkę, wygrać ten mecz i sprawić, że drużyna przetrwa. Czy tak jednak będzie?
Tia wzięła głęboki wdech i maksymalnie się skupiła. Już nie słyszała wrzasków kibiców, nie widziała boiska; istniała tylko piłka i bramka, w którą trzeba trafić. Otoczyła się Oddechem i podbiegła do piłki. Oddała strzał lewą nogą, choć wiedziała, że to jest ta słabsza. Było już jednak za późno, by cokolwiek zmieniać, bo piłka już leciała.
I leciała…

– Wykonałem zadanie, proszę pana – oświadczył Marlon, stając naprzeciwko Sonny’ego. Ten spojrzał na niego przeciągle i powiedział:
– Dzięki, mały. Mam u ciebie dług wdzięczności. A teraz zmykaj, nim ktoś nas nakryje.
Marlon posłusznie założył kaptur na głowę i się oddalił. Sonny też zakrył twarz i wyszedł z ciemnej uliczki. Spojrzał na jeden z ekranów pokazujących mecz. Właśnie trwała dogrywka, ale nikt jeszcze nie strzelił gola. Sonny zmarszczył czoło – nigdzie nie widział młodego… Nie sądził, żeby Aarch wysłał go na ławkę rezerwowych, więc była tylko jedna inna możliwość – faul…
Sonny głęboko westchnął. Zawsze twierdził, że piłka nożna to niebezpieczny sport, no ale cóż – nie mógł synowi zabronić gry, przecież już nawet było po fakcie, kiedy się odnaleźli… Blackbones jeszcze raz westchnął i ruszył przed siebie. Może uda mu się dostać do wnętrza stadionu.

…i łupnęła w poprzeczkę.
Na stadionie zapadła martwa cisza. Wszyscy spodziewali się, że po strzale Tii padnie gol i Snow Kids wygrają ten mecz. Cisza zamieniła się najpierw w krzyki, potem dołączyły to tego gwizdy, a następnie to wszystko połączyło się w buczenie fanów. Zażenowała Tia spuściła głowę. Pragnęła zapaść się pod ziemię.
– Nic się nie stało – pocieszył ich Aarch. – Postarajcie się wytworzyć kolejną sytuację do strzelenia bramki.
Snow Kids popatrzyli po sobie. Tak naprawdę już chyba stracili wiarę w wygraną.

Piekielny ból nie ustępował nawet wtedy, kiedy Simbai zaaplikowała D’Jokowi silne tabletki przeciwbólowe. Chłopak leżał na kozetce w gabinecie lekarki i zwijał się z bólu. Dame Simbai popatrzyła na niego ze współczuciem, a potem kazała mu się wyłożyć na brzuchu i dokładnie zbadała jego prawą łydkę, która już zdążyła opuchnąć.
– Masz pecha, chłopie – stwierdziła jakże optymistycznie. – Achilles ci poszedł.
D’Jok w akcie desperacji walnął głową o kozetkę. Tylko nie ścięgno Achillesa… Kapitan Snow Kids wiedział, że to wykluczy go z gry na dobre parę miesięcy.
– I co teraz? – spytał.
– Jedynym wyjściem jest operacja. – Simbai rozłożyła bezradnie ramiona. – Potem gips od uda do kostki i ostra rehabilitacja, i tak przez parę dobrych miesięcy. Spróbuj stanąć.
D’Jok zwlókł się z kozetki i niepewnie stanął na nogach. Chociaż nie mógł utrzymać równowagi, jakoś stał.
– A teraz stań na palcach – poleciła Simbai.
Chłopak wykonał polecenie i natychmiast syknął z bólu. Opuścił się na pięty i z powrotem usiadł na kozetce.
– Tak jak myślałam. – Lekarka pokiwała głową. – Przykro mi.
– Miło – sarknął D’Jok.
– Na razie leż spokojnie, jak wrócimy na Akillian, spróbuję załatwić ci niezbyt odległy termin operacji. Wybacz, ale muszę wracać do Aarcha i Clampa.
– Mogłabyś mi włączyć mecz…?
Simbai pokręciła głową i włączyła telewizor. D’Jok ułożył się przed ekranem na brzuchu, podłożył dłonie pod podbródek i zapatrzył się w mecz.

Tia przewrotką podała do Schedy, która, wznieciwszy Oddech, strzeliła na bramkę, jednak Frinz złapał piłkę z łatwością. Zawiedziona dziewczyna opadła na ziemię. Szczerze powiedziawszy, już ostatecznie straciła nadzieję na wygraną.
– Dobrze sobie radzisz – mruknął do niej Micro Ice z uśmiechem. Scheda wyszczerzyła się do niego, ale był to uśmiech nieszczery. Poczucie humoru, które zawsze jej towarzyszyło, teraz całkowicie opuściło Schedę.
Eva wybiła piłkę prosto spod nóg nadbiegającego Temkira. Przejął Mark, ale zaraz została mu odebrana piłka.
– No dalej! – wydarł się Aarch. – Przypomnijcie sobie wasze treningi, tę radość z gry! Czy już o tym zapomnieliście?!
– Niech pan na nas nie krzyczy! – obruszyła się Tia. – Dajemy z siebie wszystko! – Na dowód tych słów odebrała piłkę Sobesowi i uderzyła na bramkę, ale futbolówka przeleciała daleko od lewego słupka.
Frinz rozpoczął od bramki. Deaths szybko przejęli piłkę i po chwili Clou znalazła się w sytuacji sam na sam z Yuki. Bramkarka, zalana falą strachu, ugięła nogi w kolanach i ręce w łokciach. Czuła naraz zimno i gorąco.
– Yuki, błagam cię… – szepnął Aarch. – Nie zawal tego…
Dziewczyna obserwowała piłkę uważnie. Serce jej waliło jak młot, a oddech był urywany i spazmatyczny. Właśnie, Oddech. Yuki skupiła się i po chwili otoczona była błękitnymi płomieniami. Nagle poczuła się bardziej pewnie. Kiedy Clou strzeliła, Yuki doskonale wiedziała, gdzie uderzy piłka. Rzuciła się w prawo.
Ale Clou zrobiła zwód i piłka w locie zmieniła tor lotu i teraz kierowała się w stronę lewego okienka.

D’Jok w gabinecie Simbai otworzył usta ze zdumienia i mocno zacisnął dłonie w pięści. Tak naprawdę nie sądził, żeby to symboliczne trzymanie kciuków pomogło, ale to się teraz nie liczyło. Yuki musiała, po prostu MUSIAŁA obronić ten strzał!

Chyba nie było w galaktyce istoty, która teraz nie wstrzymałaby oddechu, patrząc na tę scenę. Wszyscy kibice Snow Kids modlili się, żeby Bóg nasłał na Yuki oświecenie i żeby ich ukochana drużyna nie przegrała w takim fatalnym stylu. To przecież był mecz o wszystko… Yuki przecież nie mogła puścić takiej bramki!
Ale wszystko wskazywało na to, że jednak puści.

Clou uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Pięknie załatwiła tę bramkareczkę Snow Kids. Ha, a oni myśleli, że są tacy cwani! Nic z tego! Clou miała poczucie, że cała galaktyka należy do niej, przecież to ona jest tą osobą, która zniszczyła Snow Kids…

Yuki, nie do końca się kontrolując, przykucnęła na prawym słupku, a potem wybiła się w stronę lewego, wyciągając przed siebie ręce. Naprawdę miała szczęście – opuszkami palców wybiła piłkę za linię bramkową. Dziewczyna opadła na ziemię.
Na stadionie wybuchła radosna wrzawa kibiców Snow Kids. Cała drużyna zbiegła się wokół Yuki. Wszyscy czuli niewyobrażalną ulgę. Do samej Yuki natomiast zdawało się nie do końca docierać to, co się wydarzyło. Uśmiechała się jednak szeroko, bo już powoli zdawała sobie sprawę, że Snow Kids jeszcze nie wypadli z gry.
Dziewczyna wznowiła grę wyrzutem do Thrana. Ten przyjął i uśmiechnął się złośliwie do wściekłej Clou, a potem podał do Evy. Obrończyni z użyciem Oddechu wyminęła Temkira i z daleka oddała strzał na bramkę, trafiła jednak w spojenie. Znikąd pojawił się Mark i dobił, ale znowu nieskutecznie. Próbowali wszyscy po kolei, nawet Yuki – bramka była jak zaczarowana. Wszystkim przypomniała się sytuacja z finału Snow Kids kontra Shadows; ale wtedy była Mei, dzięki której drużyna z Akilliana ostatecznie wygrała…

Aarch po raz kolejny uderzył pięścią w blat komputera. Nie mógł uwierzyć, że jego zawodnicy grają jak natchnieni od samego Boga, a nie mogą odczarować bramki. Trener zmarszczył czoło. Przecież to nie może tak się skończyć… Snow Kids wiele razy byli w krytycznych sytuacjach, ale przecież zawsze wygrywali… Czasami Aarch myślał, że naginają możliwości, że jadą po bandzie, ale z drugiej czuł, że jego zawodnicy zasłużyli sobie na tryumf… A teraz? Teraz też zasługiwali na zwycięstwo, ale problem był taki, że nie mogli po nie sięgnąć!

Sami Snow Kids też byli zdesperowani, i to bardzo. Poza tym opadali z sił. Złoty Gol toczył się już pół godziny, więc warto zauważyć, że Snow Kids od dwóch godzin nieustannie grają. Wszyscy mieli nadzieję, że po raz kolejny uda im się nagiąć okoliczności, jeszcze trochę upić szczęścia i jakoś wygrać… Tu już nie chodziło o styl i fajerwerki, tu chodziło o honor…
Snow Kids wyraźnie brakowało przywódcy, a dokładniej kapitana. Brakowało kogoś, kto by to wszystko ogarnął. Brakowało D’Joka, a jeszcze bardziej Rocketa.
Mark przyjął piłkę od Tii. Teraz albo nigdy.
Puścił się biegiem przed siebie, pozostawiając za sobą błękitną pożogę. Mark był zdesperowany, przyświecał mu tylko jeden cel – strzelić bramkę.
Kibice na trybunach wstali, żeby dokładniej obejrzeć ten rajd. Piętnaście metrów od bramki Mark oddał strzał, ale Frinz łutem szczęścia obronił.
– Nie! – wykrzyknął Aarch. – To jakieś fatum!

D’Jok zmarszczył czoło. Po jego kolegach z drużyny było widać, że są zmęczeni, ale jednocześnie pełni nadziei i wiary, że jednak uda im się wygrać. Walczyli do utraty sił, toczyli wojnę o każdy oddech…
Och, gdyby on tam był… Ten mecz potoczyłby się zupełnie inaczej, może nawet już by wygrali… Dlaczego akurat teraz Clou musiała go aż tak sfaulować? D’Jok był pewien, że gdyby zacisnął zęby, jakoś by grał, jednak większym problemem było namówienie Simbai, żeby go wpuściła na boisko.
D’Jok chwycił kule leżące obok kozetki, na której leżał, i podparł się na nich. Kiedy dokuśtykał do stanowiska trenerskiego, Aarch, Clamp i Simbai jednocześnie na niego spojrzeli, zdumieni.
– Jak się czujesz? – ocknęła się pierwsza lekarka.
– Źle – odparł chłopak bez ogródek. – Czuję się źle, kiedy widzę, że moja drużyna nie może wygrać. Gdybym ja był na boisku…
– Nawet o nim nie myśl. – Simbai odgadła jego zamiary. – Za żadne skarby świata nie wpuszczę cię na boisko, przecież jesteś kontuzjowany! Chcesz, żeby to się zaczęło paprać?
D’Jok pokręcił głową. Pokuśtykał do Aarch i razem z nim nachylił się do ekranu, przez który obserwowali grę.

Sobes podał do Clou, a ta szybko oddała piłkę Temkirowi. Napastnik Deaths znalazł się sam na sam z Yuki.
Dziewczyna znowu poczuła uderzenie fali gorąca. Temkir był znacznie szybszy i zwinniejszy od Clou, no i uderzał mocniej… Yuki nawet nie zorientowała się, kiedy Temkir uderzył. Bramkarka zupełnie nie wiedziała, w którą stronę poleci piłka, toteż nie ruszyła się z miejsca.
I to właśnie wtedy zaatakowała ją ta myśl – że to już koniec Snow Kids, bo nie obroni tego strzału… Już nigdy nie spotkają się na treningu, już nigdy nie zagrają… Jak w ogóle Aarch mógł się tak głupio założyć? Ale już za późno, żeby mieć do kogokolwiek pretensje, bo to koniec…
Piłka śmignęła obok Yuki i uderzyła o siatkę.

Pierwszą reakcją kibiców była gęsta cisza, tak gęsta, że można by ją ciąć nożem. Nikt nie mógł uwierzyć, że mecz zakończył się tak nagle i niespodziewanie. Powoli jednak każdy orientował się, co się stało. Pierwszym dźwiękiem, jaki wydali z siebie kibice, był nagły, radosny krzyk fanów Deaths, a zaraz potem buczenie i gwizdy zwolenników Snow Kids. Rozległ się sygnał kończący mecz, a na tablicy pojawił się ostateczny i nieodwołalny wynik – 6:5. Dla Deaths.

Kiedy drużyna weszła do szatni, Yuki oplotła sobie głowę ramionami i usiadła na kanapie. Płakała.
– To wszystko moja wina – chlipnęła – to ja zawaliłam sprawę.
– To nie jest twoja wina – powiedział stanowczo D’Jok, który przykuśtykał do szatni o swoich kulach. – Nikt z nas nie zawinił, bo wszyscy dawali z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej. A to, że przegraliśmy, no cóż… zdarza się.
– Ale nie jesteśmy już drużyną – szepnęła Tia. – Trener Deaths wygrał zakład i Snow Kids już nie istnieją.
Zapadła głucha cisza. Słowa Tii wibrowały w powietrzu i brutalnie wciskały się każdemu do głowy, powodując ból. Jednak pomocniczka miała rację, Snow Kids już nie istnieli.
– Nie mam do was pretensji. – Aarch wszedł do szatni niezauważony. – Wiem, że się staraliście i pod żadnym pozorem nie mam wam za złe tej porażki. Jedyne, co mnie trapi to to, że już nie mogę z wami trenować. Rafael to uparty człowiek i na pewno dopilnuje, żeby wszystkie papiery zostały podpisane i Snow Kids przestali być oficjalną drużyną. Nie martwcie się – jesteście wspaniałymi zawodnikami i na pewno dobre drużyny będą chciały was wykupić.
– Ale to nie będzie to samo… – wyszeptała Tia. – Już nigdy nie wystąpimy w tych strojach. – Spojrzała na siebie.
Nikt jej nie odpowiedział. W smutnej ciszy powoli się przebrali, a kiedy mieli już wychodzić z szatni, zatrzymali się jeszcze. Nikt nie chciał opuszczać pomieszczenia, bo to będzie ostateczne przypieczętowanie końca Snow Kids. Nagle i niespodziewanie popłynęły łzy. Setki tysięcy łez.
Ośmioro ludzi wyszło z szatni z poczuciem, że już nigdy nie zagrają w jednej drużynie.

***

To już koniec tej historii (epilog nie będzie z nią bezpośrednio związany). Zakończenie smutne - pewnie nie wszystkim się spodoba, ale myślę, że tak właśnie powinno się to zakończyć, bo na to wskazuje tytuł opowiadania... Nie miejcie do mnie pretensji.


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Wto 22:13, 03 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alexis
Dobry Piłkarz


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z końca świata
Płeć: Dziewczyna

PostWysłany: Śro 16:30, 04 Lis 2009    Temat postu:
 
Wiecie, jak mi smutno było, gdy pisałam ten epilog? Myśl, że to już naprawdę koniec po prostu mnie przybiła. Dałam z siebie wszystko, więc mam nadzieję, że zostanie to docenione.
Bo ja kocham Święta. I "Cichą noc" też kocham. Naprawdę. Nie miejcie mi tego za złe, że wprowadziłam taki, a nie inny klimat.
Jezu. Ja, stara baba, poryczałam się, czytając swój tekst. Ale inna reakcja nie może nastąpić, gdy w tle gra "My heart will go on" Celine Dion...

***
Epilog

Cicha noc, święta noc…
Sonny Blackbones siedział w swoim ulubionym bujanym fotelu i patrzył w dal. Jego myśli krążyły po różnych strefach.
To miały być pierwsze Święta od dobrych kilku lat, których Sonny nie spędzi z synem. Ale rozumiał jego zachowanie – D’Jok niedawno skończył dwadzieścia sześć lat, to już dorosły człowiek i ma swoje życie. Sonny nie chciał wtrącać się w jego sprawy; cieszył się z jego obecności jak i z tego, że dobrze mu się w życiu powodzi. D’Jok miał piękną żonę, wciąż grał w piłkę nożną, w nowo powstałej drużynie (Sonny nie pamiętał jej nazwy), która gromadziła najlepszych zawodników…
A Sonny? Sonny cieszył się życiem. Porzucił już „zawód” Pirata i teraz odpoczywał na emeryturze. Dobiegał sześćdziesiątki, więc odpoczynek jak najbardziej mu się należał. Sonny wysupłał pieniądze na własny dom z widokiem na jezioro. Właściwie Sonny przeżył już wszystko, co mógł przeżyć. Był gotowy na śmierć.
Dźwięk telefonu wyrwał go z zamyślenia. Sonny sięgnął po słuchawkę i usłyszał podniecony głos D’Joka:
– Tata, tata, to dziewczynka!
Sonny uśmiechnął się. Nie dość, że przeżył już wszystko, co mógł przeżyć, to jeszcze został dziadkiem. W samą wigilię Bożego Narodzenia.

Pokój niesie ludziom wszem…
Aarch kochał Święta, a pokochał je jeszcze bardziej, gdy spędzał je ze swoją rodziną – Adin, sześcioletnią Miriam i trzyletnim Maxem. Właściwie, Aarch najbardziej kochał przygotowania do Świąt, ten okres pełen napięcia i przyjemnego oczekiwania…
Gdy zasiedli do wigilijnego stołu, Aarch zerknął na tradycyjny pusty talerz. Adin stawiała go co roku, ale dotąd nikt z niego nie skorzystał. Aarch nie sądził, że w tym roku to się zmieni.
W połowie kolacji usłyszeli pukanie do drzwi. Aarch niechętnie wstał i otworzył.
– Witaj, Aarch… Wybaczysz mi to wszystko?
Aarch uśmiechnął się do siebie. Niespodziewany gość wreszcie przybył, choć powinien to zrobić już kilkanaście lat temu. Ale przecież w Święta się przebacza…
– Wejdź, Artegorze.

A u żłobka Matka Święta…
Mały niewątpliwie miał przysłowiowy motorek w… gdzieś. Jednak jego słabą stroną było to, że szybko się męczył i padał jak mucha.
Mei uśmiechnęła się do siebie. Uwielbiała patrzeć na swojego synka podczas snu. Wydawał się wtedy taki spokojny, a to uspokajało też Mei. Naprawdę kochała małego. Ciężko było jej uwierzyć, że na początku go nie chciała… Co prawda nie było łatwo, Mei wychowywała dziecko sama, ale w tym trudnym dla niej okresie przyszli jej z pomocą przyjaciele. Najbardziej Mei ucieszyła się z tego, że D’Jok jej w końcu wybaczył. Nie był w stanie jej znów pokochać, był przecież szczęśliwy z Tią, ale przynajmniej jej wybaczył. I pomógł, bardzo pomógł w tych trudnych chwilach. Mei, nie mogąc się inaczej odwdzięczyć, poprosiła D’Joka, żeby został ojcem chrzestnym małego. Zgodził się.
Mały Jack westchnął przez sen i przewrócił się na drugi bok.

Czuwa sama uśmiechnięta…
O Tiffany śmiało można było powiedzieć, że jest niezwykle wytrwała. Czekała już przecież tyle lat… Czekała na swojego jedynego syna. Kolejne Święta, które spędzi bez niego… Ale Tiffany była szczęśliwa. Niekiedy widywała Micro Ice’a w telewizji, a czasami nawet zdarzało się, że widziała go w mieście, jeżdżącego najnowszym pojazdem. Nigdy nie zwracał na nią uwagi. Nie odezwał się, nie pokazał w jej domu od sześciu lat, od tego feralnego meczu, kiedy Snow Kids się rozpadli. Ale Tiffany była dobrą matką. Czekała na swojego syna.
Przełknęła kolejny łyk rosołu. To była jedyna potrawa, na którą mogła sobie pozwolić, nawet w Święta. Od kiedy straciła pracę, żyła w całkowitym ubóstwie. Pocieszała ją jednak myśl, że przynajmniej Micro Ice’owi się dobrze powodzi.
Tiffany musi być dobrą matką i czekać. Była pewna, że właśnie w te Święta Micro Ice ją odwiedzi. Miała taką nadzieję od sześciu lat.
Śmierć zastała Tiffany z uśmiechem na ustach.

Nad Dzieciątka snem, nad Dzieciątka snem…
D’Jok bał się nawet oddychać w obecności swojej małej córeczki. Siedział przy jej łóżeczku i jak zaczarowany wpatrywał się w tę malutką istotkę; zamknięte oczka, zaciśnięte piąstki, maleńkie stópki i kilka rudych włosków odziedziczonych po ojcu… Zresztą, oczy też po nim miała; takie same, zielone oczy…
Mała poruszyła się przez sen, a D’Jok drgnął, gotowy do ujarzmienia ewentualnego płaczu córeczki. Dziecko w ogóle było bardzo spokojne, może nawet za spokojne… W przeciwieństwie do niego, bo on to podobno był straszny, przynajmniej według relacji Mai.
Nawet nie zauważył, jak obok niego bezszelestnie usiadła Tia. Uśmiechnęła się do niego.
– Jak ją nazwiemy? – spytał D’Jok, patrząc na żonę.
Tia poszerzyła swój uśmiech.
– Selena.

***

A teraz najprzyjemniejsze, czyli niech podziękowania z moich rąk zechcą przyjąć:
przede wszystkim jula836, mój pierożek, po prostu za wszystko. Za genialne pomysły, za to, że ciągle mobilizowała mnie do pisania swoim "a kiedy rozdział?", za nasze pogawędki na PW, i po prostu za wszystko;
zaraz po niej Valkyrie, za to, że wspierała mnie na początku i ciągle domagała się więcej Sinedda. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że stało się z nim to, co się stało;
Monika, moja kochana przyjaciółka, za to, że mnie zmobilizowała do pisania, kiedy już miałam je porzucić. Poza tym zawsze sypnęła radą, no i dzielnie wysłuchiwała moich wątpliwości. Wiem, że to przeczyta, chociaż uparcie odmawia zarejestrowania się na forum;
mój pies, za to, że spacery z nim są niezwykle wenogenne;
wszyscy ci, którzy czytali, a nie komentowali: bo słowa nie zawsze są potrzebne;
oraz reszta, której nie wymieniłam, bo mam sklerozę.
Dziękuję. Bez was nie dałabym rady. ;*


Ostatnio zmieniony przez Alexis dnia Śro 16:30, 04 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Najlepsze forum o Galactik Football Strona Główna -> Wasza twórczość / Opowiadania / III Seria GF - Wasze Opowiadania
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

Wyświetl posty z ostatnich:   
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
Skocz do:  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Skin Created by: Sigma12
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin